Читать онлайн книгу "Sen Śmiertelników"

Sen ЕљmiertelnikГіw
Morgan Rice


KrД™gu CzarnoksiД™Ејnika #15
KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA ma wszystko, czego potrzeba ksiД…Ејce, by odnieЕ›Д‡ natychmiastowy sukces: intrygi, kontrintrygi, tajemnicД™, walecznych rycerzy i rozwijajД…ce siД™ zwiД…zki, a wЕ›rГіd nich zЕ‚amane serca, oszustwa i zdrady. To Е›wietna rozrywka na wiele godzin, ktГіra przemГіwi do kaЕјdej grupy wiekowej. Wszyscy fani fantasy powinni znaleЕєД‡ dla niej miejsce w swojej biblioteczce. - Books and Movies Reviews, Roberto Mattos (WypowiedЕє na temat Wyprawy BohaterГіw) Ељwietne rozrywkowe fantasy. – Kirkus Reviews (WypowiedЕє na temat Wyprawy BohaterГіw)В  To poczД…tek czegoЕ›, co warte bД™dzie odnotowania.В В  – San Francisco Book Review (WypowiedЕє na temat Wyprawy BohaterГіw) SEN ЕљMIERTELNIKГ“W to piД™tnasta czД™Е›Д‡ bestsellerowej serii KRД?GU CZARNOKSIД?Е»NIKA, ktГіra rozpoczyna siД™, udostД™pnionД… teraz za darmo ksiД…ЕјkД… Wyprawa bohaterГіw! W ЕљNIE ЕљMIERTELNIKГ“W Thorgrin i jego bracia starajД… siД™ uwolniД‡ z potrzasku w jaki schwycili ich piraci. NastД™pnie kontynuujД… swojД… wyprawД™ w poszukiwaniu Guwayne’a. NapotykajД… niespodziewanych przyjaciГіЕ‚ i wrogГіw, magiД™ i broЕ„, smoki i ludzi. Wszystko to bД™dzie miaЕ‚o wpЕ‚yw na ich przeznaczenie. Czy uda im siД™ wreszcie odnaleЕєД‡ Guwayne’a?Dariusowi i kilku jego przyjacioЕ‚om udaЕ‚o siД™ przetrwaД‡ rzeЕє dokonanД… na ich ludzie – szybko jednak okazuje siД™, Ејe stali siД™ jeЕ„cami, ktГіrych przeznaczeniem jest Imperialna Arena. SpiД™ci razem kajdanami muszД… stawiД‡ czoЕ‚a niewyobraЕјalnym wrogom. Ich jedyna szansa na przetrwanie to walczyД‡ razem, jako bracia. Gwendolyn budzi siД™ ze swojego snu i odkrywa, Ејe zarГіwno jej jak i pozostaЕ‚ym udaЕ‚o siД™ przetrwaД‡ wД™drГіwkД™ przez Wielkie Pustkowie. Co jeszcze bardziej zaskakujД…ce – docierajД… do krainy, ktГіra przechodzi ich najЕ›mielsze oczekiwania. DocierajД… do nowego dworu krГіlewskiego. Tajemnice, ktГіrych Gwendolyn dowie siД™ o swoich przodkach i o swoim ludzie, na zawsze zmieniД… ich przeznaczenie. Erec i Alistair, wciД…Еј uwiД™zieni na morzu, starajД… siД™ wydostaД‡ z uЕ›cisku floty Imperium. W tym celu decydujД… siД™ na Е›miaЕ‚Д…, a nawet szalonД…, nocnД… ucieczkД™. Kiedy wszystko wydaje siД™ iЕ›Д‡ nie po ich myЕ›li, wydarza siД™ coЕ›, czego zupeЕ‚nie siД™ nie spodziewajД…. Nowe zdarzenia dajД… im szansД™ na zwyciД™stwo – szansД™ na to, aby zaatakowaД‡ samo serce Imperium. Godfrey i jego kompani znГіw znajdujД… siД™ w wiД™zieniu. MajД… zostaД‡ wkrГіtce straceni. Ich jedynД… szansД… jest prГіba ucieczki. Jednak po tym, jak zostali straceni, chcД… czegoЕ› wiД™cej niЕј tylko wolnoЕ›ci – pragnД… zemsty. Volusia jest otoczona ze wszystkich stron. Stara siД™ zdobyД‡ stolicД™ Imperium, bД™dzie musiaЕ‚a jednak przy tym powoЕ‚aД‡ siД™ na duЕјo wiД™ksze siЕ‚y, niЕј te, z ktГіrymi spotkaЕ‚a siД™ wczeЕ›niej. Tylko w ten sposГіb udowodni, Ејe jest BoginiД… i bД™dzie mogЕ‚a siД™ staД‡ WielkД… WЕ‚adczyniД… Imperium. Po raz kolejny los Imperium wisi na krawД™dzi. DziД™ki skomplikowanej budowie Е›wiata i charakterystyce postaci, SEN ЕљMIERTELNIKГ“W jest wspaniaЕ‚Д… historiД… o przyjacioЕ‚ach, kochankach, rywalach i zalotnikach, o rycerzach i smokach, intrygach i politycznych machinacjach, o dorastaniu, zЕ‚amanych sercach, oszustwach, ambicji i zdradzie. Jest to opowieЕ›Д‡ o odwadze, wierze i przeznaczeniu, o czarnoksiД™stwie. Jest to powieЕ›Д‡ fantasy, ktГіra wprowadzi nas do Е›wiata, ktГіrego nigdy nie zapomnimy. To opowieЕ›Д‡ nadajД…ca siД™ dla wszystkich, niezaleЕјnie od wieku i pЕ‚ci. Natchnione fantasy… To tylko poczД…tek doskonaЕ‚ej serii ksiД…Ејek fantasy dla mЕ‚odzieЕјy. – Midwest Book Review (WypowiedЕє na temat Wyprawy BohaterГіw) Przyjemne do czytania… caЕ‚y czas chcesz siД™ dowiedzieД‡ co bД™dzie dalej, wiД™c ksiД…ЕјkД™ trudno odЕ‚oЕјyД‡ na bok – FantasyOnline. net (WypowiedЕє na temat Wyprawy BohaterГіw) PeЕ‚ne akcji… Pisarstwo Riece jest rzetelne i bardzo intrygujД…ce. – Publishers Weekly (WypowiedЕє na temat Wyprawy BohaterГіw)







SEN ЕљMIERTELNIKГ“W



(KSIД?GA 15 KRД?GU CZARNOKSIД?Е»NIKA)



Morgan Rice



PRZEKЕЃAD

MICHAЕЃ GЕЃUSZAK


O autorce



Morgan Rice plasuje siД™ na samym szczycie listy USA Today najpopularniejszych autorГіw powieЕ›ci dla mЕ‚odzieЕјy. Morgan jest autorkД… bestsellerowego cyklu fantasy KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA, zЕ‚oЕјonego z siedemnastu ksiД…Ејek; bestsellerowej serii WAMPIRZE DZIENNIKI, zЕ‚oЕјonej, do tej pory, z jedenastu ksiД…Ејek; bestsellerowego cyklu thrillerГіw post-apokaliptycznych THE SURVIVAL TRILOGY, zЕ‚oЕјonego, do tej pory, z dwГіch ksiД…Ејek; oraz najnowszej serii fantasy KRГ“LOWIE I CZARNOKSIД?Е»NICY, skЕ‚adajД…cej siД™ z dwГіch czД™Е›ci (kolejne w trakcie pisania). PowieЕ›ci Morgan dostД™pne sД… w wersjach audio i drukowanej, w ponad 25 jД™zykach.



Morgan czeka na wiadomoЕ›Д‡ od Ciebie. OdwiedЕє jej stronД™ internetowД… www.morganricebooks.com (http://www.morganricebooks.com) i doЕ‚Д…cz do listy mailingowej, a otrzymasz bezpЕ‚atnД… ksiД…ЕјkД™, darmowe prezenty, darmowД… aplikacjД™ do pobrania i dostД™p do najnowszych informacji. DoЕ‚Д…cz do nas na Facebooku i Twitterze i pozostaЕ„ z nami w kontakcie!


Wybrane komentarze do ksiД…Ејek Morgan Rice



„KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA ma wszystko, czego potrzeba ksiД…Ејce, by odnieЕ›Д‡ natychmiastowy sukces: intrygi, kontrintrygi, tajemnicД™, walecznych rycerzy i rozwijajД…ce siД™ zwiД…zki, a wЕ›rГіd nich zЕ‚amane serca, oszustwa i zdrady. To Е›wietna rozrywka na wiele godzin, ktГіra przemГіwi do kaЕјdej grupy wiekowej. Wszyscy fani fantasy powinni znaleЕєД‡ dla niej miejsce w swojej biblioteczce.”

- Books and Movie Reviews, Roberto Mattos



“Zajmujące epickie fantasy.”

- Kirkus Reviews



„PoczД…tki czegoЕ› niezwykЕ‚ego.”

- San Francisco Book Review



„PowieЕ›Д‡ peЕ‚na akcji… Styl Rice jest rГіwny, a poczД…tek serii intryguje.”

- Publishers Weekly



„PorywajД…ce fantasy… Zapowiada siД™ obiecujД…ca epicka seria dla mЕ‚odzieЕјy.”

- Midwest Book Review


KsiД…Ејki autorstwa Morgan Rice



KRГ“LOWIE I CZARNOKSIД?Е»NICY

POWRГ“T SMOKГ“W (CZД?ЕљД† #1)

POWRГ“T WALECZNYCH (CZД?ЕљД† #2)

POTД?GA HONORU (CZД?ЕљД† #3)

KUЕ№NIA MД?STWA (CZД?ЕљД† #4)

KRГ“LESTWO CIENI (CZД?ЕљД† #5)

KRWAWA NOC (CZД?ЕљД† #6)



KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA

WYPRAWA BOHATERГ“W (CZД?ЕљД† 1)

MARSZ WЕЃADCГ“W (CZД?ЕљД† 2)

LOS SMOKГ“W (CZД?ЕљД† 3)

ZEW HONORU (CZД?ЕљД† 4)

BLASK CHWAЕЃY (CZД?ЕљД† 5)

SZARЕ»A WALECZNYCH (CZД?ЕљД† 6)

RYTUAЕЃ MIECZY (CZД?ЕљД† 7)

OFIARA BRONI (CZД?ЕљД† 8)

NIEBO ZAKLД?Д† (CZД?ЕљД† 9)

MORZE TARCZ (CZД?ЕљД† 10)

Е»ELAZNE RZД„DY (CZД?ЕљД† 11)

KRAINA OGNIA (CZД?ЕљД† 12)

RZД„DY KRГ“LOWYCH (CZД?ЕљД† 13)

PRZYSIД?GA BRACI (CZД?ЕљД† 14)

SEN ЕљMIERTELNIKГ“W (CZД?ЕљД† 15)

POTYCZKI RYCERZY (CZД?ЕљД† 16)

ЕљMIERTELNA BITWA (CZД?ЕљД† 17)



THE SURVIVAL TRILOGY

ARENA ONE: SLAVERSUNNERS (CZД?ЕљД† 1)

ARENA TWO (CZД?ЕљД† 2)



WAMPIRZE DZIENNIKI

PRZEMIENIONA (CZД?ЕљД† 1)

KOCHANY (CZД?ЕљД† 2)

ZDRADZONA (CZД?ЕљД† 3)

PRZEZNACZONA (CZД?ЕљД† 4)

POЕ»Д„DANA (CZД?ЕљД† 5

ZARД?CZONA (CZД?ЕљД† 6)

ZAЕљLUBIONA (CZД?ЕљД† 7)

ODNALEZIONA (CZД?ЕљД† 8)

WSKRZESZONA (CZД?ЕљД† 9)

UPRAGNIONA (CZД?ЕљД† 10)

NAZNACZONA (CZД?ЕљД† 11)











(http://www.amazon.com/Quest-Heroes-Book-Sorcerers-Ring/dp/B00F9VJRXG/ref=la_B004KYW5SW_1_13_title_0_main?s=books&ie=UTF8&qid=1379619328&sr=1-13)

SЕ‚uchaj (http://www.amazon.com/Quest-Heroes-Book-Sorcerers-Ring/dp/B00F9VJRXG/ref=la_B004KYW5SW_1_13_title_0_main?s=books&ie=UTF8&qid=1379619328&sr=1-13) ksiД…Ејek z serii KRД?GU CZARNOKSIД?Е»NIKA w formie audiobookГіw!

Teraz dostД™pne na:

Amazon (http://www.amazon.com/Quest-Heroes-Book-Sorcerers-Ring/dp/B00F9VJRXG/ref=la_B004KYW5SW_1_13_title_0_main?s=books&ie=UTF8&qid=1379619328&sr=1-13)

Audible (http://www.audible.com/pd/Sci-Fi-Fantasy/A-Quest-of-Heroes-Audiobook/B00F9DZV3Y/ref=sr_1_3?qid=1379619215&sr=1-3)

iTunes (https://itunes.apple.com/us/audiobook/quest-heroes-book-1-in-sorcerers/id710447409)


Copyright В© Morgan Rice, 2014



Wszelkie prawa zastrzeżone. Za wyjątkiem wyjątków określonych w ustawie U.S. Copyright Act z 1976 roku, żadna część tej publikacji nie może być powielana, dystrybuowana ani zmieniana (w żadnej formie ani w żadnym znaczeniu) ani przechowywana w bazach danych, czy systemach wyszukiwania treści bez uprzedniej zgody autorki.

Ten ebook przeznaczony jest wyłącznie do osobistego użytku. Nie może on być odsprzedawany, ani oddawany innym ludziom. Jeśli chcesz podzielić się tą książką z inną osobą, prosimy, o zamówienie dodatkowej kopii dla każdego odbiorcy. Jeśli czytasz tę książkę, a nie została ona przez ciebie zamówiona, albo nie została zamówiona do wyłącznego użycia przez ciebie, prosimy o jej zwrócenie i zamówienie własnej kopii. Dziękujemy za uszanowanie ciężkiej pracy autorki.

Niniejsze dzieЕ‚o opisuje historiД™ fikcyjnД…, imiona, bohaterowie, firmy, organizacje, miejsca, uroczystoЕ›ci i wydarzenia rГіwnieЕј stanowiД… wytwГіr wyobraЕєni autorki i sД… fikcyjne. Wszelkie podobieЕ„stwa do rzeczywistych osГіb, ЕјyjД…cych lub martwych, sД… przypadkowe.

Ilustracja uЕјyta na okЕ‚adce Copyright Razzomgame, zostaЕ‚a wykorzystana na licencji Shutterstock.com








SPIS TREЕљCI



ROZDZIAЕЃ PIERWSZY (#uc3fe7245-07fc-519b-a610-7e1f6545a4d4)

ROZDZIAЕЃ DRUGI (#ud9550b40-32d2-5518-bccf-f1b3e98f1680)

ROZDZIAЕЃ TRZECI (#ue7cc3f52-ca3e-5af1-8dff-43d16d2c280f)

ROZDZIAЕЃ CZWARTY (#u3e248269-332e-59d9-ac9e-cff1c0b3f04b)

ROZDZIAЕЃ PIД„TY (#u0ee784ca-621a-5f47-9898-f76c89db61a1)

ROZDZIAЕЃ SZГ“STY (#ucd0a4d31-4502-5ed4-99a6-139d097a6458)

ROZDZIAЕЃ SIГ“DMY (#uaac5b0f9-39f1-5236-845f-665bcb53c85a)

ROZDZIAЕЃ Г“SMY (#u5086197e-1f07-5f7c-9ddf-8296bce60e87)

ROZDZIAЕЃ DZIEWIД„TY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DZIESIД„TY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ JEDENASTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUNASTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ TRZYNASTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ CZTERNASTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAL PIД?TNASTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ SZESNASTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ SIEDEMNASTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ OSIEMNASTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DZIEWIД?TNASTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUDZIESTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUDZIESTY PIERWSZY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUDZIESTY DRUGI (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUDZIESTY TRZECI (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUDZIESTY CZWARTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUDZIESTY PIД„TY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUDZIESTY SZГ“STY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUDZIESTY SIГ“DMY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUDZIESTY Г“SMY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ DWUDZIESTY DZIEWIД„TY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ TRZYDZIESTY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ TRZYDZIESTY PIERWSZY (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ TRZYDZIESTY DRUGI (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ TRZYDZIESTY TRZECI (#litres_trial_promo)

ROZDZIAЕЃ TRZYDZIESTY CZWARTY (#litres_trial_promo)




ROZDZIAЕЃ PIERWSZY


Gwendolyn otworzyła z wolna pokryte zeschniętym pyłem powieki. Ten wysiłek kosztował ją utratę wszelkich sił, jakie jej jeszcze pozostały. Otworzyła je jednak tylko odrobinę i zmrużonymi oczami spojrzała na świat, który rozmazywał się w pełni słonecznego światła. Pustynne słońca paliły żywym ogniem skądś wysoko, tworząc wokół niej świat oślepiającej bieli. Gwen nie miała pojęcia, czy żyje, czy jest martwa – ale podejrzewała tę drugą ewentualność.

Oślepiana słońcem, była zbyt słaba, by obrócić głowę w którąkolwiek stronę. Czy właśnie tak to wygląda – zastanawiała się – kiedy się jest martwym?

Wtem jej twarz zasЕ‚oniЕ‚ cieЕ„. ZamrugaЕ‚a oczyma i dostrzegЕ‚a nad sobД… czarny kaptur, ktГіry skrywaЕ‚ w mroku oblicze niewielkiego stworzenia. Gwen widziaЕ‚a jedynie jego Е›widrujД…ce, ЕјГіЕ‚tawe oczy. SpoglД…daЕ‚y na niД… badawczo, jakby byЕ‚a jakimЕ› przedmiotem zagubionym na pustyni. Stworzenie wydobyЕ‚o z siebie dziwaczny pisk i wГіwczas Gwen zorientowaЕ‚a siД™, iЕј przemГіwiЕ‚o w nieznanym jej jД™zyku.

Rozległ się odgłos szurania i podniósł obłok kurzu. Nad jej głową pojawiły się kolejne dwa stworzenia. Ich twarze skrywały kaptury, pod którymi jarzyły się oczy, jaśniejsze od samego słońca. Stworzenia zapiszczały, najwyraźniej komunikując się w ten sposób ze sobą. Gwen nie potrafiła ich rozpoznać i ponownie przyszło jej do głowy, że może nie żyje, że to wszystko to tylko sen. Może to kolejna fala halucynacji, którym ulegała przez kilka ostatnich dni wędrówki w pustynnym żarze?

Poczuła, jak któreś szturcha ją w ramię. Ponownie otworzyła oczy i dostrzegła, że jeden ze stworów opuszcza laskę i dźga ją, prawdopodobnie sprawdzając, czy Gwen nadal żyje. Pragnęła podnieść rękę i pacnąć drzewce ze złości – lecz nawet na to zabrakło jej sił. Aczkolwiek powitała owo pragnienie z entuzjazmem; sprawiło bowiem, że poczuła, iż być może jednak tli się w niej jeszcze życie.

Nagle poczuła, jak długie pazury owijają się wokół jej nadgarstków i ramion, jak zostaje podźwignięta i ułożona na jakiegoś rodzaju płótnie. Stwory zaczęły wlec ją w tył po pustynnym podłożu, ciągnąc gdzieś w pustynnym słońcu. Nie miała pojęcia, czy taszczą ją, by zadać jej śmierć, jednak była zbyt słaba, by się tym przejąć. Podniosła wzrok i ujrzała przepływające obok obrazy, niebo podskakujące wraz z nią i słońca przypiekające do żywego jak nigdy. Pierwszy raz w życiu czuła się tak bardzo osłabiona, tak bardzo odwodniona; każdy oddech sprawiał wrażenie, jakby wdychała ogień.

Nagle poczuЕ‚a, Ејe do jej ust spЕ‚ywa zimny pЕ‚yn i zobaczyЕ‚a, jak jedno ze stworzeЕ„ pochyla siД™ nad niД… i podaje jej wodД™ ze swego bukЕ‚aka. Ostatkiem siЕ‚ zdoЕ‚aЕ‚a wyciД…gnД…Д‡ jД™zyk. ChЕ‚odna woda pociekЕ‚a struЕјkД… do jej gardЕ‚a, ale odniosЕ‚a wraЕјenie, Ејe poЕ‚yka ogieЕ„. Nie zdawaЕ‚a sobie sprawy z tego, Ејe gardЕ‚o moЕјe wyschnД…Д‡ aЕј do tego stopnia.

Piła łakomie z poczuciem ulgi, kiedy okazało się, że przynajmniej te stworzenia są jej przyjazne. Jednakże, po kilku sekundach stwór przestał wlewać w nią wodę i zabrał bukłak.

- Jeszcze – spróbowała wyszeptać zachrypłym głosem – lecz słowa uwięzły jej w gardle.

Ruszyli ponownie przed siebie, wlokąc Gwen, która próbowała zebrać siły i się uwolnić, pochwycić bukłak i wypić całą znajdującą się w nim wodę. Nie miała jednak siły choćby na to, by ruszyć ręką.

SunД™Е‚a wleczona przez dЕ‚ugi czas. Jej nogi i stopy uderzaЕ‚y o kamienie i wyboje. WkrГіtce odniosЕ‚a wraЕјenie, Ејe to trwa caЕ‚Д… wiecznoЕ›Д‡. StraciЕ‚a caЕ‚kowicie rachubД™ czasu. Jakby minД™Е‚y caЕ‚e dni. Jedynym dЕєwiД™kiem, jaki docieraЕ‚ do jej uszu byЕ‚ skowyt pustynnego wiatru, ktГіry niГіsЕ‚ ze sobД… jeszcze wiД™cej piachu i Ејaru.

Gwen ponownie poczuЕ‚a zimnД… wodД™ w ustach. Tym razem pociД…gnД™Е‚a wiД™kszy Е‚yk i kolejny, aЕј ktoЕ› wyrwaЕ‚ jej bukЕ‚ak. OtworzyЕ‚a oczy nieco szerzej i ujrzaЕ‚a stwora, ktГіry to uczyniЕ‚. DotarЕ‚o do niej, Ејe dawkuje jej wodД™ powoli, aby nie wypiЕ‚a jej zbyt duЕјo na raz. Tym razem, pЕ‚yn sД…czД…cy siД™ w dГіЕ‚ gardЕ‚a nie byЕ‚ juЕј taki cierpki. PoczuЕ‚a, jak uderza w jej ЕјyЕ‚y, nawadniajД…c caЕ‚y organizm. ZdaЕ‚a sobie sprawД™, jak rozpaczliwie byЕ‚ jej potrzebny.

- Błagam – powiedziała – jeszcze.

Zamiast tego jednak stworzenie obmyło jej twarz i oczy. Chłodna woda podziałała ożywczo, spływając po jej gorącej skórze. Zmyła nieco brudu z jej powiek i Gwen była w stanie szerzej otworzyć oczy – przynajmniej na tyle, by dostrzec, co się dzieje.

Stwory, całe tuziny, otaczały ją zewsząd, powłócząc nogami, idąc przez pustynię odziane w swe czarne szaty z kapturami. Cały czas rozmawiały ze sobą, wydając te dziwaczne piski. Obejrzała się na tyle, by dostrzec, że taszczą ze sobą kilka innych ciał. Doznała wielkiej ulgi, kiedy zauważyła wśród nich Kendricka, Sandarę, Aberthola, Brandta, Atmę, Illeprę, niemowlę, Steffena, Arlissę, kilku Srebrnych oraz Krohna – w sumie razem z tuzin. Wszyscy sunęli obok niej, jednak nie potrafiła stwierdzić, czy żyją, czy są martwi. Mogła jedynie przypuszczać, sadząc po sposobie, w jaki leżeli, tak bezwładnie, że nie żyją.

Serce krajało się jej na ten widok. Modliła się do Boga, aby to nie była prawda. Nie potrafiła jednak otrząsnąć się z pesymizmu. Wszak, kto byłby w stanie tu przeżyć? Wciąż nie była do końca przekonana, czy jej samej to się udało.

Wleczona nieustannie przez pustynię, zamknęła oczy, a kiedy otworzyła je ponownie, dotarło do niej, że przysnęła. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło. Zrobiła się jednak późna pora, gdyż oba słońca wisiały nisko na nieboskłonie. Wciąż ją wleczono. Zaczęła zastanawiać się, kim są te stworzenia. Przypuszczalnie były czymś w rodzaju pustynnych nomadów, jakimś plemieniem, któremu jakimś cudem udawało się tu żyć. Przyszło jej do głowy pytanie, w jaki sposób zdołali ją znaleźć i dokąd ją prowadzą. Z jednej strony była im wielce wdzięczna za to, że ocalili jej życie; z drugiej jednak, kto wie, czy nie zamierzają jej zabić? Przeznaczyć na główne danie podczas plemiennej wieczerzy?

Tak czy owak była zbyt osłabiona i wyczerpana by poradzić coś na to.

OtworzyЕ‚a oczy po niewiadomo jak dЕ‚ugiej chwili, wystraszona z powodu jakiegoЕ› szelestu. Z poczД…tku brzmiaЕ‚o to jak odlegЕ‚y odgЕ‚os toczД…cego siД™ po pustyni ciernistego krzewu. Kiedy jednak dЕєwiД™k ten nabraЕ‚ siЕ‚y i staЕ‚ siД™ bardziej natarczywy, Gwen zrozumiaЕ‚a, Ејe to coЕ› innego. PrzypominaЕ‚o odgЕ‚os burzy piaskowej. RozszalaЕ‚ej, nieustД™pliwej burzy piaskowej.

Kiedy zbliżyli się do niej i pochód skręcił, Gwen obejrzała się i jej oczom ukazał się widok, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie uświadczyła. Sprawił, że wszystko wywróciło się jej w żołądku, zwłaszcza, że podchodzili do niego coraz bliżej: przed nimi, może z pięćdziesiąt stóp dalej, wznosiła się ściana rozbuchanego piachu pnąca się tak wysoko, że Gwen nie była w stanie stwierdzić, czy gdzieś tam jest jej koniec. Wiatr hulał na wskroś niczym trąba powietrzna, a piasek unosił się tumanami tak gęstymi, że Gwen nie była w stanie nic dostrzec.

W ogłuszającym łoskocie skierowali się wprost ku tej ścianie wirującego piachu. Gwen nie mogła zrozumieć, dlaczego. Wydawało się jej, że zmierzają ku niechybnej śmierci.

- Zawróćcie! – spróbowała wydusić z siebie.

Lecz jej głos był zbyt zachrypnięty, zbyt słaby, by ktokolwiek ją usłyszał, zwłaszcza w rozhukanym wietrze. Wątpiła jednak, czy by ją posłuchali, nawet jeśli udałoby im się ją usłyszeć.

Gwen poczuła, jak z każdą chwilą zbliżającą się do muru siekącego piachu, ten poczyna drapać jej skórę coraz bardziej. Nagle jednak podeszły do niej dwa stwory i narzuciły na nią długą, ciężką płachtę, przykrywając jej ciało i twarz. Zrozumiała, że ją osłaniają przed żywiołem.

ChwilД™ pГіЕєniej znalazЕ‚a siД™ wewnД…trz szalejД…cej piaskowej burzy.

Hałas był tak wielki, że pomyślała, iż za chwilę straci słuch. Zastanawiała się, jak w ogóle można to przetrzymać. Niemal natychmiast dotarło do niej, że ta płachta przynosi jej ocalenie; osłaniała jej twarz i skórę, nie pozwalając by ściana szalejącego piasku rozdarła jej ciało. Nomadzi brnęli dalej z głowami pochylonymi nisko przed nacierającym piachem, jakby robili to już setki razy. Taszczyli ją ze sobą pośród wichury, wśród rozszalałych piasków pustyni, a Gwen zastanawiała się, czy to się kiedykolwiek skończy.

Wtem wszystko umilkЕ‚o. Nareszcie. SЕ‚odka, przenajsЕ‚odsza cisza, jakiej nigdy dotД…d nie doznaЕ‚a. Dwaj nomadzi zdjД™li z niej pЕ‚achtД™ i Gwen zauwaЕјyЕ‚a, Ејe pokonali Е›cianД™ piachu, wychynД™li po jej drugiej stronie. Ale drugiej stronie czego? pomyЕ›laЕ‚a.

W koЕ„cu ich pochГіd ustaЕ‚ i w tej samej chwili Gwen otrzymaЕ‚a odpowiedzi na wszystkie pytania. Delikatnie uЕ‚oЕјyli jД… na ziemi. LeЕјД…c bez najmniejszego ruchu, spojrzaЕ‚a na niebo. ZamrugaЕ‚a kilkakrotnie powiekami, starajД…c siД™ pojД…Д‡ roztaczajД…cy siД™ przed niД… widok.

Powoli jej wzrok siД™ wyostrzyЕ‚. ZobaczyЕ‚a niewiarygodnie wysokД… skalnД… Е›cianД™ pnД…cД… siД™ na setki stГіp pod chmury. RozciД…gaЕ‚a siД™ w obu kierunkach, znikajД…c za horyzontem. ZaЕ› na szczycie strzelistego urwiska dostrzegЕ‚a blanki, umocnienia, na ktГіrych staЕ‚y tysiД…ce rycerzy w lЕ›niД…cej od sЕ‚oЕ„ca zbroi.

Nie mogЕ‚a tego pojД…Д‡. Jakim cudem siД™ tu znaleЕєli? pomyЕ›laЕ‚a. Rycerze w samym Е›rodku pustyni? DokД…d jД… przyprowadzili?

I nagle, znienacka, ją olśniło. Serce zabiło jej mocniej, kiedy dotarło do niej, że znaleźli cel podróży, udało im się tu dotrzeć, przebyć całe Wielkie Pustkowie.

WiД™c jednak istniaЕ‚.

Drugi KrД…g.




ROZDZIAЕЃ DRUGI


Angel runęła w dół, nurkując w powietrzu twarzą skierowaną wprost ku rozszalałym wodom kotłującego się poniżej morza. Wciąż dostrzegała zanurzone tuż pod powierzchnią wody ciało Thorgrina. Był nieprzytomny, bezwładny i z każdą mijającą chwilą tonął coraz głębiej. Doskonale wiedziała, że za chwilę może już nie żyć oraz to, że gdyby nie wyskoczyła z okrętu, z pewnością nie miałby żadnych szans na przeżycie.

Była zdecydowana go uratować choćby oznaczało to utratę własnego życia, nawet jeśli miałaby umrzeć tam razem z nim. Nie potrafiła tego pojąć, ale czuła głęboką więź łączącą ją z Thorem od chwili, kiedy spotkali się po raz pierwszy na jej wyspie. Był jedyną osobą, jaką znała, która nie okazała strachu wobec faktu, iż jest trędowata. Nie zważając na nic wziął ją w ramiona, patrzył na nią, jak na zdrowego człowieka i nigdy nie opuścił jej choćby na minutę. Czuła, że ma wobec niego wielki dług, była mu wdzięczna ponad wszystko i gotowa poświęcić dla niego życie, bez względu na konsekwencje.

Kiedy zanurzyła się w lodowatej wodzie, poczuła, jak jej skórę przebija milion ostrych niczym igła sztyletów. Woda była tak zimna, że Angel wzdrygnęła się. Wstrzymała oddech i popłynęła głębiej, i jeszcze głębiej. Otworzyła oczy w mętnej morskiej wodzie i zaczęła szukać Thora. W otaczającym ją mroku z ledwością go dostrzegła. Tonął, był coraz niżej i niżej. Angel odepchnęła się nogami zamaszyście, wyciągnęła ręce i wykorzystując swój pęd na dno, zdołała pochwycić jego rękaw.

Był cięższy niż mogła przypuszczać. Objęła go rękoma, odwróciła się i jak opętana zaczęła wymachiwać nogami, ze wszystkich sił próbując powstrzymać opadanie i unieść się ku powierzchni. Nie była ani specjalnie duża, ani silna, lecz ostatnie lata dorastania utwierdziły ją w przekonaniu, że jej nogi dysponowały siłą, jakiej reszta ciała nie miała. Trąd pozbawił jej ramiona krzepy, jednak gibkie nogi były jej atutem. Były silniejsze od niejednego mężczyzny i Angel wykorzystała to teraz, wymachując nimi, walcząc o życie, płynąc w górę ku powierzchni. Dorastając na wyspie, jednej rzeczy nauczyła się z pewnością najlepiej, a mianowicie pływać.

WierzgaЕ‚a nogami w nieprzeniknionym mroku, wznoszД…c siД™ ku powierzchni, coraz wyЕјej i wyЕјej. SpojrzaЕ‚a w gГіrД™ i dostrzegЕ‚a promienie sЕ‚oЕ„ca przedostajД…ce siД™ przez skotЕ‚owane fale powyЕјej.

No, dalej! pomyЕ›laЕ‚a. Jeszcze tylko kilka stГіp!

Była wyczerpana i nie mogła już dłużej wstrzymywać oddechu. Siłą woli odepchnęła wodę jeszcze mocniej – i tym jednym, ostatnim wymachem nóg wystrzeliła znienacka na powierzchnię.

Z wielkim trudem zЕ‚apaЕ‚a oddech, po czym uniosЕ‚a Thora. TrzymaЕ‚a go w objД™ciach, wierzgajД…c bezustannie nogami, dziД™ki czemu utrzymywali siД™ na powierzchni. WystawiЕ‚a jego gЕ‚owД™ nad wodД™, lecz wciД…Еј zdawaЕ‚ siД™ nieprzytomny. PrzyszЕ‚o jej na myЕ›l, Ејe moЕјe utonД…Е‚.

- Thorgrin! – krzyknęła. – Obudź się!

ChwyciЕ‚a go od tyЕ‚u, oplotЕ‚a ramionami jego brzuch i pociД…gnД™Е‚a mocno do siebie, raz po raz, tak jak robiЕ‚ to jeden z jej trД™dowatych przyjaciГіЕ‚, kiedy ratowaЕ‚ innego tonД…cego. UczyniЕ‚a teraz to samo, napierajД…c sЕ‚abymi rД…czkami na przeponД™ Thora.

- Proszę, Thorgrinie – płakała. – Proszę, żyj! Żyj dla mnie!

Wtem usłyszała zbawienny odgłos kaszlu, po którym Thor zwymiotował wodę. Uszczęśliwiona Angel zrozumiała, że Thor powrócił. Zwrócił całą morską wodę, po czym dławiony torsjami zaczął kasłać. Angel ulżyło ogromnie.

Nawet lepiej. Thor zdawał się odzyskiwać przytomność. Cały ten koszmar zdawał się w końcu wybudzić go z głębokiego letargu. Ożyła w niej nadzieja, że być może Thor znajdzie w sobie teraz siły, by odeprzeć piratów i uciec z nią w jakieś bezpieczne miejsce.

Ledwie ta myЕ›l przemknД™Е‚a jej przez gЕ‚owД™, kiedy nagle poczuЕ‚a wokГіЕ‚ siebie ciД™ЕјkД… linД™, ktГіra opadЕ‚a z nieba i zacisnД™Е‚a siД™ na niej i Thorgrinie.

Podniosła wzrok i ujrzała stojących nad nimi podrzynaczy. Spoglądali na nich z burty, podciągając wysoko linę, dźwigając ich niczym rybę w sieci. Angel walczyła, mocując się z liną. Miała nadzieję, że Thor postępuje podobnie, lecz ten, choć kasłał wciąż, nadal leżał bezwładnie. Najwyraźniej nie miał jeszcze dość sił, by się bronić.

Angel poczuЕ‚a, jak oboje powoli unoszД… siД™ w gГіrД™, wciД…gani coraz wyЕјej. Morska woda Е›ciekaЕ‚a z sieci, ktГіrД… piraci przyciД…gali do siebie, coraz bliЕјej okrД™tu.

- NIE! – wrzasnęła. Walczyła, cały czas starając się oswobodzić.

Jeden z podrzynaczy posЕ‚uЕјyЕ‚ siД™ dЕ‚ugim Ејelaznym hakiem i szarpnД…Е‚ nimi gwaЕ‚townie w kierunku pokЕ‚adu.

Przelecieli w powietrzu. Któryś pirat odciął linę. Spadli z wysokości dobrych dziesięciu stóp, po czym uderzyli o pokład z impetem i przeturlali się dalej. Angel poczuła rozdzierający ból w boku. Naparła na linę, próbując uwolnić się z jej uścisku.

Lecz jej wysiłek był zbyteczny. Po chwili rzuciło się na nich kilku piratów, przygwoździło do pokładu, po czym wyciągnęło ich z sieci. Angel poczuła, jak chwytają ją chropowate łapska, jak wykręcają jej nadgarstki za plecy i związują szorstką liną. Potem podciągnęły ją do pozycji stojącej i stała tak, ociekając morską wodą. Nie była w stanie wykonać żadnego ruchu.

Powodowana troskД… o Thorgrina obejrzaЕ‚a siД™ i zauwaЕјyЕ‚a, Ејe jego rГіwnieЕј spД™tali. ByЕ‚ nadal zamroczony, bЕ‚Д…dzД…c raczej w krainie snu. Angel potknД™Е‚a siД™, kiedy piraci pociД…gnД™li ich razem za sobД… przez pokЕ‚ad.

- To cię oduczy wszelkich prób ucieczki – warknął któryś.

Angel spojrzała w górę i zobaczyła przed sobą drewniane drzwi prowadzące na niższy pokład. Otworzyły się i jej wzrok utonął w mrocznej ładowni statku. W następnej chwili, zanim zdążyła się zorientować, piraci cisnęli ją i Thora do środka.

PoleciaЕ‚a na Е‚eb, na szyjД™, twarzД… w mroczne czeluЕ›cie. UderzyЕ‚a gЕ‚owД… o drewnianД… podЕ‚ogД™ z wielkД… siЕ‚Д…, padajД…c na twarz. WkrГіtce potem poczuЕ‚a na sobie ciД™Ејar Thora, ktГіry wylД…dowaЕ‚ na niej, a nastД™pnie potoczyЕ‚ siД™ wraz z niД… w kД…t.

Drewniana klapa zatrzasnД™Е‚a siД™ nad nimi z hukiem, caЕ‚kowicie odcinajД…c dopЕ‚yw Е›wiatЕ‚a. OddychajД…c z trudem w ciemnoЕ›ciach i zastanawiajД…c siД™, gdzie teЕј to wrzucili jД… piraci, usЕ‚yszaЕ‚a szczД™k ciД™Ејkiego Е‚aЕ„cucha, ktГіrym zaryglowali drzwi.

Wtem, w odlegЕ‚ym kraЕ„cu Е‚adowni, rozbЕ‚ysЕ‚o sЕ‚oneczne Е›wiatЕ‚o. ZauwaЕјyЕ‚a, Ејe piraci otworzyli drewniany luk okratowany Ејelaznymi prД™tami. W otworze pojawiЕ‚o siД™ kilka twarzy. UЕ›miechaЕ‚y siД™ szyderczo, niektГіre prychnД™Е‚y, po czym zniknД™Е‚y ponownie. Zanim jednak i ten luk zatrzasnД…Е‚ siД™ z hukiem, Angel usЕ‚yszaЕ‚a w mroku pokrzepiajД…cy gЕ‚os.

- JuЕј w porzД…dku. Nie jesteЕ› tu sama.

Wystraszyła się, zaskoczona, ale również poczuła ulgę. Zdziwiła się wielce, kiedy obróciwszy się, ujrzała siedzących w ciemnościach ze związanymi za plecami rękoma przyjaciół. Byli tam Reece i Selese, Elden i Indra, O’Connor oraz Matus. Wszyscy zostali pojmani, ale przynamniej wciąż żyli. Była przecież niemal przekonana, że wszyscy zginęli na morzu i teraz ogarnęło ją poczucie wielkiej ulgi.

Ale teЕј ogarnД™Е‚o jД… zЕ‚e przeczucie: jeЕјeli wszyscy ci wspaniali wojownicy zostali wziД™ci do niewoli, jak to sobie tЕ‚umaczyЕ‚a, to czy istniaЕ‚a jakakolwiek szansa, Ејe ktГіrekolwiek z nich zdoЕ‚a umknД…Д‡ stД…d z Ејyciem?




ROZDZIAЕЃ TRZECI


Erec siedział na drewnianym pokładzie własnego statku oparty plecami o maszt. Miał związane z tyłu ręce i spoglądał z konsternacją na widok przed sobą. Pozostałe okręty jego floty unosiły się rozproszone na spokojnych oceanicznych wodach. Wszystkie one trafiły we wrogie ręce pod osłoną nocy, kiedy natrafiły na blokadę ustawioną przez tysiące okrętów Imperium. Wszystkie stały na kotwicy rozświetlone łuną dwóch księżyców w pełni. Na masztach powiewała flaga ich ojczyzny, zaś imperialne statki nosiły czarne bandery typowe dla Imperium. Widok ten był przygnębiający. Skapitulował, by ocalić swych ludzi od pewnej śmierci – lecz teraz znajdowali się na łasce Imperium. Byli zwykłymi więźniami, dla których nie było już ratunku.

Widział żołnierzy Imperium na każdym jego okręcie. Jego własny również zajęli. Pełnili wartę – po tuzinie na każdym statku, spoglądając sennie na ocean. Jego ludzie zaś stali na statkach w rzędzie całymi setkami, ze związanymi za plecami rękoma. Na każdym statku przewyższali liczebnie imperialne straże, a jednak pilnujący ich wojownicy wyraźnie nic sobie z tego nie robili. Zważywszy na to, że wszyscy więźniowie byli związani, tak naprawdę nie potrzeba było nikogo do pilnowania, nawet tego tuzina. Ludzie Ereca poddali się. Blokada ich flotylli przypominała im dobitnie, iż nie mają dokąd się udać.

Erec spojrzał ponownie na ten widok i poczuł wyrzuty sumienia. Nigdy jeszcze nie poddał się, ani razu w życiu, i ta konieczność sprawiała mu teraz niewysłowiony ból. Musiał sam siebie napominać, iż jest teraz dowódcą, a nie zwykłym żołnierzem piechoty, i że ciąży na nim odpowiedzialność za wszystkich jego ludzi. Biorąc pod uwagę, jak bardzo siły Imperium przewyższały ich liczebnie, nie mógł pozwolić, by wyrżnęli wszystkich jego ludzi. Był świadom, że za sprawą Krova wpadli w zasadzkę i podjęcie walki w tych warunkach byłoby daremne. Ojciec uczył go, że pierwszą cechą dobrego dowódcy jest wiedzieć, kiedy przystąpić do walki, a kiedy złożyć broń, walczyć kiedy indziej i innymi sposobami. To brawura i duma zaprowadziła większość ludzi do grobu, jak twierdził. Dobra rada, jednak jakże trudna w realizacji.

- Ja bym jednak walczył – dobiegł go z boku czyjś głos, niczym głos jego sumienia.

Erec obejrzaЕ‚ siД™ i zobaczyЕ‚ swego brata, Stroma, uwiД…zanego wraz z nim do masztu. Jak zwykle, wyglД…daЕ‚ na niewzruszonego i pewnego siebie pomimo okolicznoЕ›ci.

Erec zmarszczyЕ‚ brwi.

- Tak, walczyłbyś i teraz wszyscy nasi ludzie byliby martwi – odparł.

Strom wzruszyЕ‚ ramionami.

- Tak czy owak polegniemy, bracie – powiedział. – W Imperium panuje barbarzyństwo. Po mojemu, przynajmniej zginęlibyśmy w chwale. A tak zarżną nas ci tutaj, ale nie pozwolą stać – ich miecze opadną na nasze gardła, gdy będziemy leżeć.

- Albo jeszcze gorzej – powiedział jeden z poddowódców Ereca, przywiązany do masztu obok Stroma – zrobią z nas niewolników i już nigdy nie zaznamy wolności. Czy po to ruszyliśmy za tobą?

- Nie wiecie tego na pewno – powiedział Erec. – Nikt nie wie, co uczyni Imperium. Przynajmniej wciąż żyjemy. Mamy jakieś szanse. Inny wybór gwarantował jedynie śmierć.

Strom spojrzaЕ‚ na Ereca z rozczarowaniem.

- Nasz ojciec nigdy nie podjД…Е‚by takiej decyzji.

Erec poczerwieniaЕ‚ na twarzy.

- Nie wiesz, co uczyniЕ‚by ojciec.

- Nie? – zaripostował Strom. – Całe życie z nim mieszkałem, wyrosłem przy nim na Wyspach, podczas gdy ty hasałeś sobie po Kręgu. Ledwie go znałeś. Zatem powtarzam, że nasz ojciec podjąłby walkę.

Erec pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

- Łatwo mówić zwykłemu żołnierzowi – odparł. – Gdybyś dowodził, twe słowa inaczej by brzmiały. Znałem naszego ojca na tyle, by wiedzieć, że uratowałby swych ludzi za wszelką cenę. Nie był ani lekkomyślny, ani porywczy. Był dumnym człowiekiem, ale nie nadętym. Nasz ojciec, kiedy był piechurem, za młodu, tak jak ty teraz, może i walczyłby; lecz jako król wykazałby roztropność i poszedł w bój innym razem. Przyjdzie czas, że zrozumiesz niektóre sprawy Stromie, kiedy dorośniesz i staniesz się mężczyzną.

Tym razem to Strom poczerwieniaЕ‚.

- Jest we mnie wiД™cej z mД™Ејczyzny niЕј w tobie.

Erec westchnД…Е‚.

- Nie wiesz tak naprawdę, co niesie ze sobą bitwa – powiedział. – Dopóki jej nie przegrasz. Dopóki nie zobaczysz, jak twoi ludzie umierają na twoich oczach. Nigdy nie przegrałeś. Przez całe życie żyłeś w zaciszu wyspy i przez to tak wiele w tobie nieposkromionej pychy. Kocham cię, jak na brata przystało – lecz nie jako dowódca.

Zapadła pełna napięcia cisza i nastąpiło coś w rodzaju rozejmu. Erec podniósł wzrok i spojrzał na bezkresne, gwiaździste niebo. Analizował w myślach całą tę sytuację. Swego brata darzył prawdziwą miłością, jednak tyle razy dochodziło między nimi do sprzeczki, niemal o wszystko; po prostu nie potrafili spojrzeć na nic z tej samej perspektywy. Erec poczekał, aż ochłonie, wziął głęboki oddech, po czym zwrócił się wreszcie do Stroma.

- Nie chodzi mi o to, że mamy się poddać – dodał ze spokojem. – Ani jako więźniowie, ani też jako niewolnicy. Musisz spojrzeć na to z szerszej perspektywy: poddanie się jest czasami pierwszym krokiem do wydania bitwy. Nie zawsze stajesz do walki z wrogiem z dobytym mieczem: czasami wystarczą same ręce. Cios mieczem można zadać potem.

Strom spojrzaЕ‚ na niego zaintrygowany.

- Zatem jak miarkujesz wydostać nas z tych tarapatów? – spytał. –Straciliśmy oręż. Jesteśmy jeńcami, mamy związane ręce i nie jesteśmy w stanie wykonać żadnego ruchu. Otacza nas flota złożona z tysiąca okrętów. Nie mamy żadnej szansy.

Erek pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

- Nie dostrzegasz pełnego obrazu – powiedział. – Nikt z naszych jeszcze nie poległ. Wciąż mamy swe statki. Może i jesteśmy jeńcami, ale na naszych okrętach widzę nieliczne straże Imperium – co oznacza, że znacznie przewyższamy ich liczebnie. Potrzebna jedynie iskra, która wznieci ogień. Możemy wykorzystać element zaskoczenia – i wówczas uciec.

Strom pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

- Nie pokonamy ich – powiedział. – Mamy skrępowane ręce, jesteśmy bezradni, zatem liczebność nic tu nie znaczy. A nawet jeśli, okręty, które nas otaczają, zmiażdżyłyby nas w okamgnieniu.

Erec odwrócił się, ignorując brata. Nie miał ochoty znosić jego pesymizmu. W zamian, obejrzał się na siedzącą kilka stóp dalej Alistair, przywiązaną do masztu po drugiej stronie. Serce mu się krajało na jej widok. Siedziała zniewolona, i to za jego przyczyną. Sam nie miał nic przeciw niewoli – taka była cena wojny. Jednak dla niej taki los – świadomość tego łamała mu serce. Oddałby wszystko, byle nie widzieć jej w takim stanie.

Był jej taki wdzięczny; wszak ocaliła im życie kolejny raz, wtedy w Smoczym Grzbiecie, kiedy walczyła z morskim potworem. Wiedział, że nadal była wyczerpana po tym wysiłku. Zdawał sobie sprawę, że nie jest w stanie przywołać swej mocy. Ale wiedział też, że jest ich jedyną nadzieją.

- Alistair – zawołał ponownie. Robił to już zresztą przez całą noc, co kilka minut. Przechylił się i musnął ją stopą trącając delikatnie. Zrobiłby wszystko, byle mógł zrzucić więzy, podejść do niej, przytulić i uwolnić ją. Owa bezradność, kiedy tak leżał tuż obok niej, była najgorszym uczuciem; ta niemoc zrobienia czegokolwiek.

- Alistair – zawołał. – Proszę, to ja, Erec. Obudź się. Błagam. Jesteś mi potrzebna – jesteś potrzebna nam.

CzekaЕ‚, jak przez caЕ‚Д… juЕј noc zresztД…, tracД…c nadziejД™. Nie wiedziaЕ‚, czy Alistair powrГіci kiedykolwiek do niego po jej ostatniej mitrД™dze.

- Alistair – błagał raz po raz. – Proszę. Obudź się. Zrób to dla mnie.

Czekał i obserwował ją, ale ani drgnęła. Leżała bez ruchu, pozbawiona przytomności, taka piękna w księżycowej poświacie. Erec próbował siłą woli przywołać ją do życia.

Odwrócił wzrok, spuścił głowę i zamknął oczy. Może jednak rzeczywiście wszystko przepadło. Nie był po prostu w stanie w tej chwili nic uczynić.

- Jestem tu – dobiegł go cichy głos, który rozbrzmiał echem w mroku.

Erec podniГіsЕ‚ z nadziejД… wzrok i zobaczyЕ‚, jak Alistair spoglД…da na niego. Serce zabiЕ‚o mu mocniej, przepeЕ‚nione miЕ‚oЕ›ciД… i radoЕ›ciД…. WyglД…daЕ‚a na ledwie ЕјywД…. PatrzyЕ‚a na niego sennie spod przymkniД™tych powiek.

- Alistair, kochana – powiedział gorliwie. – Jesteś mi potrzebna. Tylko ten jeden, ostatni raz. Nie dokonam tego bez ciebie.

ZamknД™Е‚a oczy na dЕ‚ugД… chwilД™, po czym otworzyЕ‚a je ponownie, acz nieznacznie.

- Czego ci trzeba? – spytała.

- Nasze pęta. Musisz nas z nich uwolnić. Nas wszystkich.

Alistair ponownie zamknД™Е‚a oczy. MinД™Е‚a dЕ‚uga chwila, podczas ktГіrej do uszu Ereca docieraЕ‚ jedynie odgЕ‚os wiatru muskajД…cego okrД™t oraz uderzajД…cych o burtД™ fal. W powietrzu zapanowaЕ‚a peЕ‚na napiД™cia cisza. Z kaЕјdД… kolejnД… chwilД… Erec utwierdzaЕ‚ siД™ w przekonaniu, Ејe Alistair nie otworzy powtГіrnie oczu.

Wreszcie, z wolna, spostrzegЕ‚, Ејe jej powieki podnoszД… siД™ niemrawo.

Z gargantuicznym wysiЕ‚kiem otworzyЕ‚a oczy, podniosЕ‚a gЕ‚owД™ i rozejrzaЕ‚a siД™ po statkach, chЕ‚onД…c szczegГіЕ‚y. Erec zauwaЕјyЕ‚ teЕј, Ејe jej oczy zmieniajД… barwД™, jarzД… siД™ jasnym bЕ‚Д™kitem, rozjaЕ›niajД…c noc niczym dwie pochodnie.

Wtem wiД™zy Alistair opadЕ‚y. Erec usЕ‚yszaЕ‚, jak pД™kЕ‚y w mroku. Potem uniosЕ‚a przed siebie dЕ‚onie, ktГіre promieniowaЕ‚y jaskrawym Е›wiatЕ‚em.

Chwilę później Erec poczuł za sobą, wzdłuż nadgarstków, intensywne ciepło. Ręce rozgrzały się mu niewiarygodnie, aż w pewnej chwili zaciśnięte na nich więzy poczęły się rozluźniać. Jedno włókno za drugim, zaczęły pękać i po chwili Erec zdołał własnymi siłami rozerwać to, co pozostało z jego pęt.

PodniГіsЕ‚ dЕ‚onie i przyjrzaЕ‚ siД™ im z niedowierzaniem. ByЕ‚ wolny. NaprawdД™ wolny.

UsЕ‚yszaЕ‚ trzask liny, a gdy obejrzaЕ‚ siД™, zobaczyЕ‚, Ејe Strom rГіwnieЕј uwolniЕ‚ siД™ z wiД™zГіw. Po caЕ‚ym okrД™cie, i dalej na innych statkach, poniГіsЕ‚ siД™ odgЕ‚os pД™kajД…cej liny. Wszyscy ludzie Ereca, jeden po drugim, zrzucali pД™kajД…ce okowy. Byli wolni.

Spojrzeli na Ereca, ktГіry daЕ‚ im znak, podnoszД…c palec do ust, by zachowali ciszД™. StraЕјnicy niczego nie zauwaЕјyli, stojД…c odwrГіceni do nich tyЕ‚em, przy relingu. WciД…Еј Ејartowali sobie na gЕ‚os, spoglД…dajД…c w mrok. Е»aden z nich nie peЕ‚niЕ‚ oczywiЕ›cie warty, jak naleЕјy.

Erec skinД…Е‚ na Stroma i pozostaЕ‚ych, by ruszyli za nim i cichaczem, z Erekiem na przedzie, podkradli siД™ do straЕјnikГіw.

- Teraz! – rozkazał Erec.

RuszyЕ‚ z miejsca, gnajД…c wraz z innymi jak na komendД™ przed siebie, aЕј dopadli wartownikГіw. Kiedy znaleЕєli siД™ blisko nich, niektГіrzy straЕјnicy, zaalarmowani odgЕ‚osem skrzypienia pokЕ‚adu, obrГіcili siД™ raptownie i siД™gnД™li po miecze.

Erec jednakże, jak również pozostali jego ludzie, byli zahartowanymi w boju wojami, którzy desperacko pragnęli skorzystać z tej jedynej szansy na ocalenie. Pomknęli przez pokład chyłkiem i ubiegli strażników. Strom skoczył na jednego, pochwycił jego dłoń, zanim ten zdążył wykonać zamach. Erec zaś sięgnął do jego pasa, wydobył sztylet i poderżnął mężczyźnie gardło. Strom zdążył wyrwać mu miecz, zanim ten osunął się na pokład. Mimo, iż tak wiele ich dzieliło, bracia współgrali ze sobą gładko, jak zwykle zresztą, walcząc jak jeden mąż.

Ludzie Ereca odebrali straЕјnikom orД™Еј i wyciД™li ich wЕ‚asnymi mieczami i sztyletami. Inni rzucili siД™ bez ogrГіdek na pozostaЕ‚ych ЕјoЕ‚nierzy Imperium, zbyt powolnych, by uniknД…Д‡ wyrzucenia przez reling do morza.

Erec rozejrzaЕ‚ siД™ po pozostaЕ‚ych okrД™tach i zobaczyЕ‚, jak jego podkomendni wyrzynajД… straЕјe na lewo i prawo.

- Odciąć kotwice! – zarządził Erec.

Jego ludzie poczęli przecinać liny trzymające ich okręty na uwięzi i wkrótce Erec mógł poczuć znane sobie dobrze wrażenie kołysania pokładu pod nogami. Nareszcie byli wolni.

RozbrzmiaЕ‚y rogi, wybuchЕ‚y krzyki i zapЕ‚onД™Е‚y pochodnie, kiedy koniec koЕ„cГіw liczniejsza flota Imperium poЕ‚apaЕ‚a siД™, w czym rzecz. Erec odwrГіciЕ‚ siД™ i spojrzaЕ‚ na blokadД™ ustawionД… z imperialnych okrД™tГіw, ktГіre staЕ‚y mu na drodze na otwarte morze. Doskonale zdawaЕ‚ sobie sprawД™, Ејe czeka go najwiД™ksza bitwa jego Ејycia.

Lecz nie odczuwaЕ‚ lД™ku. Jego ludzie Ејyli, byli wolni i mieli jakД…Е› szansД™.

Tym razem jednak zamierzali zginД…Д‡ w walce.




ROZDZIAЕЃ CZWARTY


Darius odwrГіciЕ‚ zbroczonД… krwiД… twarz i ujrzaЕ‚ ЕјoЕ‚nierza Imperium, ktГіry wyciД…Е‚ wЕ‚aЕ›nie z tuzin jego ludzi, pД™dzД…c na potД™Ејnym karym wierzchowcu. WrГіg uniГіsЕ‚ miecz, wiД™kszy od wszystkich, jakie Darius widziaЕ‚ w swoim Ејyciu, i jednym czystym ciД™ciem pozbawiЕ‚ gЕ‚Гіw caЕ‚Д… dwunastkД™.

Zewsząd dobiegały Dariusa krzyki jego ludzi, wycinanych w pień na lewo i prawo. To było nieprawdopodobne. Imperialni rozdawali potężne zamachy i jego ludzie padali tuzinami, potem całymi setkami – aż w końcu tysiącami.

W pewnej chwili Darius wylД…dowaЕ‚ na podwyЕјszeniu. Jak daleko okiem siД™gnД…Е‚, wszД™dzie leЕјaЕ‚y tysiД…ce trupГіw. CaЕ‚a jego armia spoczywaЕ‚a w stosach Е›mierci pod murami Volusii. Nie pozostaЕ‚ nikt przy Ејyciu. Ani jeden czЕ‚owiek.

Darius zawyЕ‚ przeciД…gle z rozpaczy i bezradnoЕ›ci. PoczuЕ‚, jak imperialni ЕјoЕ‚nierze chwytajД… go od tyЕ‚u i odciД…gajД… krzyczД…cego w mrok.

Poderwał się ze snu, gwałtownie wdychając powietrze. Rozejrzał się wokoło, starając się zrozumieć, co się dzieje, co jest snem, a co rzeczywistością. Usłyszał szczęk łańcucha. Powoli, kiedy wzrok przywykł do panujących ciemności, pojął, skąd dobiega ten dźwięk. Spuścił wzrok i ujrzał swe nogi skute ciężkim żelazem. Poczuł ból w całym ciele, kąsanie świeżych ran, i dotarło do niego, że leży cały w ranach pokrytych zeschniętą krwią. Każdy ruch wiązał się z cierpieniem. Odnosił wrażenie, że dostał cięgi od całej milionowej armii. Jedno z jego oczu było tak spuchnięte, że ledwie przez nie widział.

Powoli obrócił się i zlustrował otoczenie. Z jednej strony odczuł ulgę, że to był jedynie sen – a jednak, kiedy dostrzegł więcej szczegółów, przypomniał sobie wszystko i ból powrócił. To był jednak sen, choć było w nim wiele prawdy. Falami napłynęły wspomnienia stoczonej bitwy z wojskami Imperium pod bramą Volusii. Przypomniał sobie o zasadzce, o tym, jak zamknęły się bramy, jak otoczyły ich imperialne wojska – rzeź wszystkich jego ludzi. Zdradę.

Usiłował przypomnieć sobie wszystko. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał, po tym jak zabił kilku imperialnych żołnierzy, był cios w głowę, który ktoś zaserwował mu tępym końcem topora.

PodniГіsЕ‚ dЕ‚onie, dzwoniД…c Е‚aЕ„cuchami i dotknД…Е‚ ogromnego obrzД™ku na gЕ‚owie, ktГіry ciД…gnД…Е‚ siД™ aЕј do spuchniД™tego oka. To nie byЕ‚ Ејaden sen. To wydarzyЕ‚o siД™ naprawdД™.

Kiedy dotarła do niego cała prawda, poczuł niewypowiedziany ból i żal. Jego ludzie, wszyscy ci, których kochał, ponieśli śmierć. I to za jego przyczyną.

RozejrzaЕ‚ siД™ gorД…czkowo w przytЕ‚umionym Е›wietle dnia, szukajД…c jakichkolwiek oznak pobratymcГіw, jakichkolwiek ocalaЕ‚ych. Niewykluczone, Ејe wielu przeЕјyЕ‚o i podobnie jak on, zostali wziД™ci do niewoli.

- Rusz się! – dobiegła go sroga komenda z mroku.

Darius poczuЕ‚ szorstkie dЕ‚onie pod pachami, ktГіre podniosЕ‚y go do pozycji stojД…cej. PГіЕєniej oberwaЕ‚ butem w krД™gosЕ‚up.

JД™knД…Е‚ z bГіlu i zatoczyЕ‚ siД™ w przГіd, dzwoniД…c Е‚aЕ„cuchami, po czym wpadЕ‚ na stojД…cego przed nim chЕ‚opaka. Ten wziД…Е‚ zamach i zdzieliЕ‚ Dariusa Е‚okciem w twarz, przez co Darius zatoczyЕ‚ siД™ w tyЕ‚.

- Nie dotykaj mnie więcej – warknął chłopak.

SpoglД…daЕ‚ na niego koszmarnie wyglД…dajД…cy chЕ‚opczyna, rГіwnieЕј zakuty w kajdany. Darius zdaЕ‚ sobie wГіwczas sprawД™, Ејe stoi skuty razem z licznym rzД™dem chЕ‚opcГіw, ciД…gnД…cym siД™ w obie strony. Ich dЕ‚onie i stopy poЕ‚Д…czone byЕ‚y dЕ‚ugimi, ciД™Ејkimi Ејelaznymi Е‚aЕ„cuchami. Stali stЕ‚oczeni w zaciemnionym, kamiennym tunelu. ZewszД…d opadaЕ‚y na nich ciosy i kopniaki zadawane przez imperialnych nadzorcГіw.

Darius przyjrzaЕ‚ siД™ uwaЕјnie wszystkim twarzom, ale nie rozpoznaЕ‚ Ејadnej.

- Darius! – wyszeptał ktoś ponaglająco. – Tylko nie przewróć się znowu! Bo cię zabiją!

Serce Dariusa zabiЕ‚o mocniej na dЕєwiД™k znajomego gЕ‚osu. OdwrГіciЕ‚ siД™ i dostrzegЕ‚ za sobД… starych przyjaciГіЕ‚, Desmonda, Raja, Kaza oraz Luziego. Wszyscy czterej stali w kajdanach, wyglД…dajД…c rГіwnie Еєle, jak i on prawdopodobnie. Wszyscy spoglД…dali na niego z wyraЕєnД… ulgД…, ucieszeni na jego widok wciД…Еј wЕ›rГіd Ејywych.

- Rzeknij coś jeszcze – syknął nadzorca do Raja – a odejmę ci jęzor.

WidzД…c przyjaciГіЕ‚, Dariusowi spadЕ‚ kamieЕ„ z serca, jednakЕјe zastanawiaЕ‚ siД™ rГіwnieЕј nad losem niezliczonej grupy innych, ktГіrzy walczyli i sЕ‚uЕјyli pod jego komendД…, ktГіrzy ruszyli za nim na ulice Volusii.

Nadzorca przesunД…Е‚ siД™ dalej wzdЕ‚uЕј rzД™du i kiedy tylko znikЕ‚ z zasiД™gu wzroku, Darius odwrГіciЕ‚ siД™ i odrzekЕ‚ szeptem.

- Co z innymi? PrzeЕјyЕ‚ ktoЕ› jeszcze?

Modlił się w duchu, by okazało się, ze przetrwały całe setki jego pobratymców, że są gdzieś tam i czekają, być może uwięzieni.

- Nie – dobiegła go czyjaś zdecydowana odpowiedź. – Zostaliśmy tylko my. Wszyscy inni nie żyją.

Jakby mu kto zadaЕ‚ cios w brzuch. PoczuЕ‚, Ејe zawiГіdЕ‚ wszystkich i wbrew sobie uroniЕ‚ Е‚zД™, ktГіra spЕ‚ynД™Е‚a mu po policzku.

Miał chęć zaszlochać. W pewnej mierze chciał nawet umrzeć. Z ledwością pojmował to wszystko: wszyscy ci wojownicy pochodzący z tylu zniewolonych wiosek… Zapowiadał się początek największego powstania wszech czasów, który na zawsze już miał zmienić oblicze Imperium.

A wszystko skoЕ„czyЕ‚o siД™ masowД… rzeziД….

Wszelkie nadzieje na wolnoЕ›Д‡ zostaЕ‚y zaprzepaszczone.

Szedł przed siebie, obolały od odniesionych ran i siniaków, od wpijających się w ciało kajdan. Rozejrzał się wokoło, zastanawiając się, gdzie jest, kim są pozostali więźniowie i dokąd ich prowadzą. Kiedy zlustrował ich wzrokiem, dotarło do niego, że wszyscy są mniej więcej w jego wieku oraz że wszyscy wydają się być w nadzwyczaj dobrej formie. Jakby oni wszyscy byli wojownikami.

MinД™li zakrД™t ciemnego, kamiennego tunelu i ni stД…d, ni zowД…d spowiЕ‚ ich blask sЕ‚onecznego Е›wiatЕ‚a, sД…czД…cy siД™ przez Ејelazne kraty gdzieЕ› dalej, na koЕ„cu tunelu. Nadzorca popchnД…Е‚ brutalnie Dariusa, dЕєgajД…c go przy tym paЕ‚kД… w bok, i ten poleciaЕ‚ w przГіd wraz z pozostaЕ‚ymi. Kraty otworzyЕ‚y siД™ i Darius wylД…dowaЕ‚ na zewnД…trz, ponaglony kolejnym kopniakiem.

ZachwiaЕ‚ siД™, tak jak i pozostali, i wraz z nimi padЕ‚ na ziemiД™. WypluЕ‚ piach z ust i uniГіsЕ‚ dЕ‚onie dla ochrony przed ostrym sЕ‚onecznym blaskiem. Inni potoczyli siД™ na niego, zaplД…tani w kajdany.

- Na nogi! – wrzasnął jeden z nadzorców.

Ruszyli od jednego chłopaka do drugiego, dźgając ich kijami, aż zdołali wstać. Darius zachwiał się ponownie wraz z całą resztą przykutą do jego ciała, starając się zachować równowagę.

Stali twarzami zwróceni ku centralnemu miejscu okrągłego, ziemnego dziedzińca, mierzącego może z pięćdziesiąt stóp średnicy, który otaczały wysokie kamienne mury z kratami blokującymi każde z wyjść. Na środku pola stał jeden imperialny nadzorca. Spoglądał na nich spode łba. Najwyraźniej był tu dowódcą. Przytłaczał wszystkich swoją posturą i niespotykanym wzrostem. Miał żółtawe rogi i skórę, jego oczy błyszczały czerwienią, zaś na gołym torsie prężyły się ogromne muskuły. Jego nogi okrywał czarny pancerz współgrający z czarnym obuwiem, zaś na nadgarstkach błyszczały nabijane kolcami skórzane opaski. Nosił insygnia oficera Imperium. Ruszył przed siebie i począł przyglądać się więźniom z dezaprobatą.

- Jestem Morg – powiedział mrocznym, tubalnym i pełnym autorytetu głosem. – Będziecie zwracać się do mnie per pan. Jestem waszym nowym naczelnikiem. Waszym całym życiem.

OddychaЕ‚ ciД™Ејko z kaЕјdym krokiem, a brzmiaЕ‚o to, jakby warczaЕ‚.

- Witajcie w waszym nowym domu – ciągnął dalej. – To znaczy waszym chwilowym domu. Jako że zanim księżyc wstanie, wszyscy będziecie już martwi. Prawdę mówiąc, z wielką przyjemnością będę przyglądał się, jak giniecie.

UЕ›miechnД…Е‚ siД™.

- Tak długo jak tu jesteście – dodał – pozostaniecie jednak przy życiu. Będziecie żyć, by dostarczyć mi rozrywki. Będziecie żyć, by zadowalać innych. By Imperium mogło się wami nacieszyć. Jesteście teraz figurynkami. Nasza przyjemność oznacza waszą śmierć. A zadacie ją należycie.

WyszczerzyЕ‚ zД™by w peЕ‚nym okrucieЕ„stwa uЕ›miechu, po czym ruszyЕ‚ dalej, obchodzД…c wiД™ЕєniГіw i mierzД…c ich wzrokiem uwaЕјnie. GdzieЕ› z daleka dobiegЕ‚ ich gЕ‚oЕ›ny krzyk i ziemia zadrЕјaЕ‚a pod nogami Dariusa. BrzmiaЕ‚o to tak, jakby zagrzmiaЕ‚y setki tysiД™cy mieszkaЕ„cГіw wiedzione ЕјД…dzД… mordu.

- Słyszycie ten krzyk? – spytał. – To okrzyk śmierci. Żądzy mordu. Tam za murami mieści się wielka arena. Będziecie walczyć na niej przeciwko innym. Będziecie walczyć sami. Aż do chwili, kiedy nikt nie zostanie przy życiu.

WestchnД…Е‚.

- Bitwa składa się z trzech rund – dodał. – W ostatniej, jeśli ktokolwiek z was ją przetrwa, otrzyma wolność. Otrzyma możliwość stoczenia boju na najwspanialszej arenie ze wszystkich. Ale nie łudźcie się zanadto: nikt jak dotąd nie pożył tak długo.

- Szybka śmierć nie będzie wam dana – dodał. – Jestem tu, by tego dopilnować. Chcę, byście umierali powoli. Chcę, by wszyscy mieli dzięki wam solidną rozrywkę. Nauczycie się walczyć, i to walczyć jak się zowie, by wydłużyć nasz spektakl. Nie jesteście już zwykłymi ludźmi. Nie jesteście niewolnikami. Nie dorastacie im nawet: jesteście gladiatorami. Przyjmijcie waszą nową, i ostateczną, rolę. Nie zajmie wam dużo czasu.




ROZDZIAЕЃ PIД„TY


Volusia maszerowaЕ‚a przez pustyniД™, a za niД… podД…ЕјaЕ‚y setki tysiД™cy jej ludzi. OdgЕ‚os ich zgodnego kroku niГіsЕ‚ siД™ pod same niebo. W jej uszach brzmiaЕ‚ on sЕ‚odko niczym echa rewolucji, upragnionego zwyciД™stwa. RozejrzaЕ‚a siД™ po horyzoncie i z wielkД… satysfakcjД… stwierdziЕ‚a, iЕј stwardniaЕ‚Д…, piaszczystД… skorupД™ ziemi poza murami stolicy Imperium wyЕ›cielajД… trupy. CaЕ‚e tysiД…ce, leЕјД…c bezЕ‚adnie w idealnym bezruchu, na plecach, jakby powaliЕ‚a ich ogromna fala przypЕ‚ywu, spoglД…daЕ‚y na niebo, cierpiД…c katusze.

Volusia wiedziała jednak, że to nie sprawka jakiejś fali, a dzieło Voków, jej czarnoksiężników. Rzucili potężne zaklęcie i wybili tych, którzy sądzili, że mogą wciągnąć ją w zasadzkę i zadać śmierć.

Uśmiechnęła się z wyższością na widok własnego dzieła, napawając się swym dniem zwycięstwa, tym, iż kolejny raz przechytrzyła swych niedoszłych oprawców. Ci wielcy przywódcy Imperium, tacy wspaniali, ludzie, których nikt jak dotąd nie pokonał, byli ostatnią przeszkodą stojącą jej na drodze do stolicy. I to ci wielcy imperialni przywódcy, ci, którzy mieli śmiałość przeciwstawić się Volusii, którzy sądzili, że są od niej sprytniejsi – wszyscy polegli.

Volusia szЕ‚a miД™dzy nimi, czasami obchodzД…c ciaЕ‚a, czasami kroczД…c ponad nimi, kiedy indziej znowu, kiedy przyszЕ‚a jej ochota, stД…pajД…c wprost po nich. CzerpaЕ‚a wielkД… przyjemnoЕ›Д‡, czujД…c ciaЕ‚a swych wrogГіw pod podeszwami. ZnГіw poczuЕ‚a siД™ jak dziecko.

Podniosła wzrok i daleko przed sobą dostrzegła zabudowania stolicy wraz z jej ogromną, błyszczącą w charakterystyczny sposób kopułą. Masywne, okalające miasto mury pięły się na setki stóp. Na ich tle zauważyła wejście, a w nim strzeliste złote wrota. Przeszył ją dreszcz, kiedy na jej oczach ziszczało się przeznaczenie. Nic już nie stało między nią, a ostatecznym szczeblem władzy. Żadni politykierzy, ani przywódcy, czy wojskowi, którzy mogliby rościć prawo do władania Imperium. Długi przemarsz, przejmowanie miast jednego za drugim, przez tyle księżyców, gromadzenie sił bitewnych w każdej kolejnej osadzie – wszystko to doprowadziło ją tutaj. Za tymi murami, za tymi lśniącymi złotymi wrotami spoczywała jej ostatnia zdobycz. Wkrótce będzie tam, by zasiąść na tronie mocy, a kiedy to nastąpi, nikt już jej nie powstrzyma. Przejmie dowodzenie wszystkimi armiami Imperium, wszystkimi prowincjami i krainami, czterema rogami i dwoma szpicami, aż w końcu każde stworzenie w Imperium obwoła ją – kobietę z ludzkiej rasy – najwyższym dowódcą.

O ile nie bardziej spektakularnym tytułem, będą musieli zwracać się do niej Bogini.

Na samą tę myśl zareagowała uśmiechem. Zamierzała wznieść posągi na swą cześć w każdym mieście, przed każdym przybytkiem mocy, nazwać święta swoim imieniem, sprawić, by jedni pozdrawiali drugich jej imieniem, by wszystkie inne popadły w Imperium w niepamięć.

Maszerowała na czele swej armii w porannych promieniach obu słońc, taksując nieprzerwanie złote wrota. Dotarło do niej, iż nadchodzi jedna z najbardziej doniosłych chwil w jej życiu. Czuła się nieposkromiona – zwłaszcza teraz, kiedy zginęli wszyscy zdrajcy spośród szeregów jej armii. Jakąż głupotą wykazali się sądząc, że jest taka naiwna, że wpadnie w ich zasadzkę z powodu swego młodego wieku. Ot, na tyle przydały się im długie lata życia − zobaczcie, do czego ich doprowadziły. Zyskali tylko wczesną śmierć, gdyż nie docenili jej mądrości – mądrości większej nawet od ich własnej.

Aczkolwiek, kiedy szła dalej i przyglądała się ciałom żołnierzy Imperium rozrzuconym po pustyni, odezwała się w niej pewna obawa. Dotarło do niej, że nie było ich znowu tak wielu, ile powinno. Zaledwie kilka tysięcy, a nie setki tysięcy, jakich spodziewała się ujrzeć. Z pewnością nie był to trzon imperialnej armii. Czyżby przywódcy nie sprowadzili ze sobą wszystkich sił? A jeśli nie, to gdzie w takim razie teraz były?

Przyszło jej coś na myśl: czy w obliczu śmierci przywódców, stolica Imperium nadal może się bronić?

Kiedy podeszЕ‚a bliЕјej do bram stolicy, skinД™Е‚a na Vokina, by wystД…piЕ‚ przed armiД™, po czym zatrzymaЕ‚a pochГіd.

Jak jeden mąż, żołnierze stanęli za nią murem i po chwili pustynia zastygła w porannej ciszy. Nie zakłócało jej nic. Słychać było jedynie odgłos podmuchów wiatru i toczącego się gdzieś ciernistego krzewu. Volusia przyjrzała się ogromnym zamkniętym na cztery spusty wrotom. Chłonęła wzrokiem rzeźbione w złocie wzory, znaki i symbole opowiadające o starożytnych bitwach na ziemiach Imperium. Drzwi znane były w całym Imperium. Ponoć ich wykucie zajęło całe sto lat, a grubości miały dwanaście stóp. Była to oznaka potęgi, mająca reprezentować wszystkie krainy Imperium.

Volusia stała oddalona od nich o zaledwie pięćdziesiąt stóp. Nigdy wcześniej nie była tak blisko bramy wejściowej stolicy i teraz stała jak urzeczona – będąc pod wrażeniem tego, co sobą reprezentowały. Były nie tyko symbolem siły i trwałości, ale też arcydziełem, starożytnym dziełem sztuki. Pragnęła wyciągnąć dłoń i dotknąć tych złotych drzwi, musnąć wyrzeźbione obrazy.

WiedziaЕ‚a jednakЕјe, Ејe jeszcze nie przyszЕ‚a na to pora. PrzyjrzaЕ‚a siД™ im i poczuЕ‚a, jak w jej wnД™trzu rodzi siД™ jakieЕ› zЕ‚e przeczucie. CoЕ› byЕ‚o nie takt. Nikt ich nie strzegЕ‚. I panowaЕ‚a zbyt dojmujД…ca cisza.

PodniosЕ‚a wzrok wysoko przed siebie i na murach, poЕ›rГіd blanek, dojrzaЕ‚a ich obsadД™. Powoli w zasiД™gu jej wzroku pojawili siД™ ЕјoЕ‚nierze Imperium. Stawali w rzД™dzie i spoglД…dali w dГіЕ‚, trzymajД…c w pogotowiu napiД™te Е‚uki.

PoЕ›rГіd nich zaЕ› staЕ‚ generaЕ‚ Imperium. On rГіwnieЕј spoglД…daЕ‚ w dГіЕ‚.

- Postąpiłaś niemądrze, podchodząc tak blisko – zagrzmiał tubalnym głosem. – Weszliście w zasięg naszych łuków i włóczni. Jedno kiwnięcie mego palca, a zginiecie wszyscy w jednej chwili.

- Lecz okażę wam łaskę – dodał. – Każ swym armiom złożyć broń, a pozwolę wam żyć.

Volusia podniosЕ‚a na niego wzrok. Jego twarz, twarz samotnego dowГіdcy pozostawionego na stanowisku obrony stolicy, rysowaЕ‚a siД™ niewyraЕєnie na tle sЕ‚oЕ„ca. SpojrzaЕ‚a na waЕ‚y na jego ludzi. Wszyscy stali z utkwionym w niej wzrokiem i Е‚ukami gotowymi do strzaЕ‚u. WiedziaЕ‚a, Ејe nie ЕјartowaЕ‚.

- To ja daję wam szansę, byście to wy złożyli broń – odkrzyknęła – zanim wybiję wszystkich twoich ludzi i spalę stolicę do gołej ziemi.

RozeЕ›miaЕ‚ siД™ szyderczo. Volusia zauwaЕјyЕ‚a, Ејe on, a razem z nim jego ЕјoЕ‚nierze, opuЕ›cili osЕ‚ony twarzy, gotujД…c siД™ do bitwy.

Z szybkoЕ›ciД… bЕ‚yskawicy pod niebo poniГіsЕ‚ siД™ odgЕ‚os tysiД…ca wypuszczanych strzaЕ‚ i tysiД…ca rzuconych wЕ‚Гіczni. Na jej oczach niebo pociemniaЕ‚o od pociskГіw lecД…cych wprost na niД… i jej armiД™.

Volusia stała jak przyrośnięta do ziemi, nieustraszona, nie wzdrygnęła się ani trochę. Wiedziała, że żadne z tych ostrzy nie może jej zabić. Wszak jest boginią.

StojД…cy tuЕј obok Vok podniГіsЕ‚ swД… dЕ‚ugД… zielonД… dЕ‚oЕ„ i w tej samej chwili wystrzeliЕ‚a z niej zielona kula. ZawisЕ‚a w powietrzu przed VolusiД…, otaczajД…c jД… ochronnД… zielonkawД… poЕ›wiatД…. ChwilД™ potem odbiЕ‚y siД™ od niej strzaЕ‚y i wЕ‚Гіcznie, opadajД…c nieszkodliwie na ziemiД™ w postaci ogromnego stosu.

Volusia obejrzaЕ‚a siД™ z wyrazem zadowolenia na twarzy, usatysfakcjonowana widokiem rosnД…cej sterty wЕ‚Гіczni i strzaЕ‚, po czym na powrГіt spojrzaЕ‚a w gГіrД™. Na twarzach wszystkich ЕјoЕ‚nierzy Imperium krГіlowaЕ‚o bezgraniczne zdumienie.

- Dam ci jeszcze jedną szansę, by złożyć broń! – zawołała.

Imperialny dowódca objął ją srogim spojrzeniem. Był widocznie podenerwowany. Począł rozważać swe szanse, jednak ani drgnął. Zamiast tego, dał znak swym ludziom, by przygotowali się do kolejnej salwy.

Volusia skinД™Е‚a na Vokina, a on z kolei daЕ‚ znak swoim pobratymcom. Przed szereg wystД…piЕ‚y caЕ‚e tuziny VokГіw. UnieЕ›li dЕ‚onie wysoko nad gЕ‚owД™, celujД…c nimi wzwyЕј. ChwilД™ potem niebo zasnuЕ‚y tuziny zielonkawych kul mknД…cych w stronД™ murГіw stolicy.

Volusia obserwowała je z wielką nadzieją. Spodziewała się, iż mury skruszeją, oczekiwała, iż za chwilę ujrzy, jak ci wszyscy żołnierze lądują z łoskotem na ziemi u jej stóp, że stolica będzie należeć do niej. Nie mogła się doczekać, by już, od razu, zasiąść na tronie.

JednakЕјe, ku jej zdumieniu oraz przeraЕјeniu, kule zielonego Е›wiatЕ‚a odbiЕ‚y siД™ niegroЕєnie od murГіw stolicy, po czym znikЕ‚y w wielkich rozbЕ‚yskach Е›wiatЕ‚a. Nie mogЕ‚a pojД…Д‡, dlaczego okazaЕ‚y siД™ nieskuteczne.

ObejrzaЕ‚a siД™ na Vokina, ale on rГіwnieЕј wyglД…daЕ‚ na skonsternowanego.

DowГіdca obrony stolicy Imperium zarЕјaЕ‚ Е›miechem z wysoka.

- Nie ty jedna masz czary na usługi – powiedział. – Żadna magia nie obróci tych murów w gruzy – wytrzymały próbę czasu, nie kruszejąc przez tysiące lat, powstrzymały barbarzyńców, całe armie, liczniejsze nawet od twojej. Żadna magia ich nie zburzy – jedynie ludzka dłoń.

WyszczerzyЕ‚ zД™by w szerokim uЕ›miechu.

- Jak widzisz – dodał – okpiłaś się w ten sam sposób, jak wielu innych niedoszłych zdobywców, którzy przyszli tu przed tobą. Zdałaś się na magię, przybywając pod stolicę – i teraz zapłacisz za to cenę.

Jak blanki długie i szerokie, wszędzie na nich rozbrzmiały rogi. Volusia obejrzała się i zobaczyła armię wroga zajmującą miejsce na horyzoncie. Była wstrząśnięta. Cały widnokrąg okrył się czernią, kiedy stanęła tam wielotysięczna, olbrzymia armia, większa nawet od tej, jaką Volusia przyprowadziła ze sobą. Najwidoczniej czekała za murami, w odległej, drugiej stronie miasta na pustyni, czekając na rozkaz dowódcy Imperium. Volusia nie targnęła się na kolejną potyczkę – zapowiadała się potężna bitwa rozstrzygająca wynik wojny.

Zagrał kolejny róg. Wtem, masywne złote wrota zaczęły otwierać się przed Volusią. Rozwierały się coraz szerzej, aż w pewnej chwili dobiegł ją donośny okrzyk bojowy. Z wrót wyłoniły się kolejne tysiące żołnierzy Imperium i ruszyły wprost na oddziały Volusii.

W tej samej chwili, stojД…ce na horyzoncie setki tysiД™cy ЕјoЕ‚nierzy rГіwnieЕј przypuЕ›ciЕ‚y szarЕјД™. PodzieliЕ‚y siД™ i otoczyЕ‚y imperialne miasto, po czym zaatakowaЕ‚y z obu stron.

Volusia nie ustД…piЕ‚a. PodniosЕ‚a wysoko piД™Е›Д‡ i zaraz potem jД… opuЕ›ciЕ‚a.

StojД…ca za niД… armia zareagowaЕ‚a potД™Ејnym okrzykiem bojowym i ruszyЕ‚a na spotkanie wojsk Imperium.

Volusia wiedziała, że ta bitwa zdecyduje o losach stolicy – i przyszłości całego Imperium. Zawiodła się na swych nekromantach – lecz jej żołnierze to co innego. Wszak potrafiła być brutalna, jak mało kto, i nie potrzebowała do tego czarów.

Zobaczyła nadbiegających ku niej ludzi. Zaparła się w miejscu i zaczęła napawać chwilą, sposobnością, by zabić lub zostać zabitą.




ROZDZIAЕЃ SZГ“STY


Ni stąd ni zowąd Gwendolyn poleciała w powietrze i uderzyła o coś głową. Otworzywszy oczy, rozejrzała się wokół. Była zdezorientowana. Leżała na boku, na twardym, drewnianym podłożu, a świat przesuwał się z wolna koło niej. Usłyszała kwilenie i poczuła coś mokrego na policzku. Obejrzała się i zobaczyła Krohna. Kulił się przy niej i lizał ją – jej serce wezbrało natychmiast radością. Krohn wyglądał na słabego, wygłodzonego i wyczerpanego – jednak wciąż żył. Tylko to miało znaczenie. On również przeżył.

Gwen oblizała wargi i zdała sobie sprawę, że nie są już tak suche. Poczuła ulgę, mogąc je oblizać. Wcześniej nie mogła poruszyć choćby językiem, taki był spuchnięty. Poczuła strużkę zimnej wody w ustach. Podniosła wzrok i kątem oka dostrzegła nad sobą jednego z pustynnych koczowników, przechylającego bukłak. Chciwie spijała wodę do chwili, kiedy nomada odjął bukłak od jej ust.

Kiedy zabieraЕ‚ dЕ‚oЕ„, Gwen podniosЕ‚a swojД… i chwyciЕ‚a go za nadgarstek, pociД…gajД…c w kierunku Krohna. Koczownik zdaЕ‚ siД™ na poczД…tku skonsternowany, lecz chwilД™ potem dotarЕ‚o do niego, czego chce i wlaЕ‚ wody kotu do pyszczka. Gwen byЕ‚a mu wdziД™czna, kiedy zobaczyЕ‚a, jak Krohn chЕ‚epta wodД™, pije jД… na leЕјД…co, sapiД…c gЕ‚oЕ›no tuЕј obok niej.

Poczuła kolejny wstrząs i znów uderzyła się w głowę, kiedy podłoże zadrżało. Wyjrzała na zewnątrz, obróciła głowę, ale zobaczyła jedynie bezkresne niebo i mijające ją chmury. Poczuła, jak jej ciało zaczęło się unosić, z każdym wstrząsem coraz wyżej w powietrzu. Nie mogła pojąć, co się z nią dzieje, ani gdzie jest. Nie miała sił, by usiąść, lecz zdołała nieco wyciągnąć szyję i zobaczyła, że leży na szerokiej, drewnianej platformie, utrzymywanej z obu stron w powietrzu przez liny. Ktoś wysoko szarpał je, aż trzeszczały ze starości, a z każdym pociągnięciem, jej platforma podnosiła się nieco wyżej. Ktoś podciągał ją w górę stromego, bezkresnego urwiska, tego samego, które zauważyła, zanim odpłynęła. Urwiska, które wieńczyły blanki i rycerze w lśniących zbrojach.

Przypomniawszy to sobie, Gwen odwrГіciЕ‚a siД™, wyciД…gnД™Е‚a szyjД™ i spojrzaЕ‚a w dГіЕ‚. Natychmiast zrobiЕ‚o jej siД™ niedobrze. ZnajdowaЕ‚a siД™ setki stГіp ponad pustynnym podЕ‚oЕјem. I wciД…Еј siД™ wznosiЕ‚a.

OdwrГіciЕ‚a siД™ i spojrzaЕ‚a w gГіrД™. Setki stГіp powyЕјej widniaЕ‚y blanki, niewyraЕєne w sЕ‚onecznym Е›wietle, a na nich, spoglД…dajД…cy w dГіЕ‚ rycerze. Z kaЕјdym pociД…gniД™ciem lin byli coraz bliЕјej niej.

Gwen odwrГіciЕ‚a siД™ gwaЕ‚townie i zlustrowaЕ‚a wzrokiem platformД™. Z wielkД… ulgД… stwierdziЕ‚a, Ејe sД… z niД… wszyscy jej towarzysze: Kendrick, Sandara, Steffen, Arliss, Aberthol, Illepra, dziewczynka Krea, Stara, Brant, Atme i kilku Srebrnych. Wszyscy oni leЕјeli na platformie, doglД…dani przez nomadГіw, ktГіrzy podawali im wodД™ i obmywali twarze. Gwen owЕ‚adnД™Е‚a nagle wdziД™cznoЕ›Д‡ wobec koczowniczych stworzeЕ„, ktГіre ocaliЕ‚y im Ејycie.

Zamknęła oczy i złożyła głowę z powrotem na twardym drewnianym podłożu. Głowa ciążyła jej jakby była z ołowiu. Tuż obok Krohn zwinął się w kłębek. Świat spowijała błoga cisza. Słychać było jedynie podmuchy wiatru i trzeszczące liny. Tak daleko zawędrowała, tyle czasu jej to zajęło, iż przyszło jej teraz do głowy pytanie, co czeka ją u kresu. Wkrótce znajdą się na górze. Modliła się, aby tylko ci rycerze, kimkolwiek są, okazali się równie gościnni, co owe koczownicze plemię z pustyni.

Z każdym pociągnięciem lin, słońca przygrzewały mocniej, dotkliwiej. Nie było ani skrawka cienia, by się przed nimi schronić. Miała wrażenie, że spali się na wiór, jakby unosiła się ku centrum słońca.

PoczuЕ‚a ostatnie poderwanie liny i otworzyЕ‚a oczy. UЕ›wiadomiЕ‚a sobie, Ејe zapadЕ‚a w sen. PoczuЕ‚a jakiЕ› ruch i dotarЕ‚o do niej, Ејe nomadzi, uЕ‚oЕјywszy jД… z powrotem na pЕ‚Гіtnie, znoszД… jД… z platformy na blanki.

W koЕ„cu poЕ‚oЕјyli jД… delikatnie na kamiennej podЕ‚odze. SpojrzaЕ‚a w gГіrД™ i zamrugaЕ‚a kilkakrotnie powiekami w kierunku sЕ‚oЕ„ca. ByЕ‚a zbyt wyczerpana, by podnieЕ›Д‡ gЕ‚owД™. Nie wiedziaЕ‚a do koЕ„ca, czy Е›ni, czy teЕј to rzeczywistoЕ›Д‡.

W zasięgu jej wzroku pojawiły się tuziny rycerzy. Ubrani w nieskazitelną, błyszczącą kolczę, zgromadzili się wokół niej tłumnie i poczęli przyglądać z zaciekawieniem. Gwen nie mogła pojąć, skąd na tej ogromnej pustyni, na kompletnym pustkowiu, wzięli się ci rycerze. Dlaczego pełnili wartę na tej olbrzymiej grani, w promieniach obu słońc. Jak mogli tu przetrwać? Czego strzegli? Skąd u nich te dworne zbroje? Czy to wszystko było tylko snem?

Nawet Krąg, który szczycił się starożytną tradycją dostojeństwa, nie mógł równać się pod względem rynsztunku z tym, co mieli na sobie ci mężczyźni. Była to jedna z najbardziej misternie wykonanej zbroi, jaką kiedykolwiek widziała. Wykuta ze srebra, platyny i jakiegoś innego, nieznanego jej metalu, nosiła wyryte starannie oznaczenia, a towarzyszył jej równie doborowy oręż. Ludzie ci byli najwyraźniej wyszkolonymi wojownikami. Przypomniał jej się okres, kiedy jako młoda dziewczyna towarzyszyła ojcu na placu ćwiczeń, gdzie pokazał jej żołnierzy ustawionych w idealnym rzędzie, a ona podziwiała ich świetność. Zastanawiała się, jak w ogóle taka doskonałość może istnieć. Być może umarła, a to była jej wizja nieba.

WГіwczas jednak usЕ‚yszaЕ‚a, jak jeden z nich wystД…piЕ‚ przed szereg, zdjД…Е‚ heЕ‚m i spuЕ›ciЕ‚ na niД… wzrok, spojrzaЕ‚ jaskrawo niebieskimi oczyma peЕ‚nymi mД…droЕ›ci i wspГіЕ‚czucia. MiaЕ‚ najpewniej ponad trzydzieЕ›ci lat i wyglД…daЕ‚ olЕ›niewajД…co. Na jego gЕ‚owie nie byЕ‚o ani jednego wЕ‚osa, za to jego szczД™kД™ wieЕ„czyЕ‚a jasnoblond broda. Najwidoczniej to on tu dowodziЕ‚.

Rycerz skierowaЕ‚ swД… uwagД™ na nomadГіw.

- Żyją? – spytał.

W odpowiedzi, jeden z koczowników wyciągnął długi kij i delikatnie trącił nim Gwendolyn, która w tej samej chwili przesunęła się. Pragnęła usiąść, ponad wszystko, porozmawiać z nimi, dowiedzieć się, kim są – lecz była półżywa i gardło zbyt jej wyschło, by przemówić.

- Niewiarygodne – rzekł inny rycerz, podchodząc z brzęczącymi ostrogami. Coraz więcej rycerzy zaczęło gromadzić się wokół i przyglądać Gwen i jej pobratymcom, wyraźnie zaciekawieni ich obecnością.

- Nieprawdopodobne – powiedział któryś. – Jak mogliby przeżyć na Wielkim Pustkowiu?

- Nie mogli – powiedział inny. – To z pewnością dezerterzy. Musieli w jakiś sposób pokonać Grań, potem zagubili się na pustyni i zdecydowali się wrócić.

Gwendolyn spróbowała przemówić, powiedzieć im wszystko, lecz była zbyt wyczerpana, by wydobyć z siebie słowa.

Po krГіtkiej chwili ciszy przed wszystkich wystД…piЕ‚ dowГіdca.

- Nie – powiedział pewny siebie. – Spójrzcie na emblematy na jego zbroi – powiedział, trącając Kendricka stopą. – To nie nasz rynsztunek. Ani też imperialny.

Wszyscy rycerze Е›cisnД™li siД™ wokГіЕ‚ nich. Byli jeszcze bardziej zdumieni.

- Zatem skД…d pochodzД…? ZapytaЕ‚ ktГіryЕ› z nieskrywanД… konsternacjД….

- I skąd wiedzieli, gdzie nas szukać? – zapytał jeszcze inny.

DowГіdca zwrГіciЕ‚ siД™ do nomadГіw.

- Gdzie ich znaleźliście? – spytał.

Nomadzi odpowiedzieli mu piskiem. Gwen zauwaЕјyЕ‚a, jak oczy mД™Ејczyzny otworzyЕ‚y siД™ nagle szeroko.

- Po drugiej stronie piaszczystego muru? – spytał. – Jesteście pewni?

Nomadzi odpowiedzieli piskiem.

DowГіdca zwrГіciЕ‚ siД™ tym razem do swoich ludzi.

- Sadzę, że nie mieli pojęcia o naszej obecności. – Raczej im się poszczęściło – Nomadzi ich znaleźli i teraz chcą za nich zapłaty, biorąc ich za naszych.

Rycerze spojrzeli jeden na drugiego. Widać było, że nigdy jeszcze nie znaleźli się w takiej sytuacji.

- Nie możemy ich przyjąć – powiedział któryś . – Znacie prawa. Wpuścimy ich, to pozostanie ślad. Żadnych śladów. Nigdy. Musimy ich odesłać, wyprawić z powrotem na Wielkie Pustkowie.

NastД…piЕ‚a dЕ‚uga chwila ciszy, ktГіrД… zakЕ‚ГіcaЕ‚o jedynie wycie wiatru. Gwen wyczuЕ‚a, iЕј rozwaЕјajД…, co z nimi poczД…Д‡. Cisza wlokЕ‚a siД™ nieubЕ‚aganie i wcale jej siД™ to nie podobaЕ‚o.

Spróbowała usiąść na znak protestu, powiedzieć im, że nie mogą wysłać ich tam z powrotem. Po prostu nie mogą. Nie po tym wszystkim, przez co przeszli.

- Jeśli to zrobimy, z pewnością umrą – powiedział dowódca. – A nasz kodeks honorowy nakazuje, by wspomóc bezbronnych.

- Ale jeśli ich przyjmiemy – ripostował rycerz – wówczas sami możemy skazać się na śmierć. Imperium pójdzie ich śladem. Znajdzie naszą kryjówkę. Narazimy na niebezpieczeństwo cały nasz lud. Wolisz, by poległo kilkoro obcych, czy też cała nasza wspólnota?

Gwen widziała, jak dowódca się namyśla, rozdarty, cierpiąc katusze przed podjęciem trudnej decyzji. Rozumiała z czym to się wiąże. Była zbyt osłabiona, by uczynić cokolwiek innego poza zdaniem się na łaskę i uprzejmość innych ludzi.

- Może to i prawda – powiedział w końcu dowódca. W jego głosie słychać było rezygnację. – Ale nie skażę niewinnych ludzi na śmierć. Idą z nami.

ZwrГіciЕ‚ siД™ do swych ludzi.

- Znieście ich na drugą stronę – rozkazał autorytatywnie. – Zaprowadzimy ich przed oblicze króla i to on rozsądzi, co z nimi uczynić.

Rycerze posłuchali i jęli czynić przygotowania do opuszczenia platformy po drugiej stronie. Jeden z rycerzy spojrzał na dowódcę niepewnie.

- Naruszasz królewskie prawo – powiedział. – Żadnych obcych wewnątrz Grani. Przenigdy.

DowГіdca spojrzaЕ‚ na niego surowym wzrokiem.

- Jak dotąd żaden obcy nie dotarł do naszych bram – odparł.

- Król wtrąci cię za to do lochów – powiedział rycerz.

DowГіdca jednak nie ustД…piЕ‚.

-Jestem gotГіw podjД…Д‡ to ryzyko.

- Z powodu obcych? Nic niewartych pustynnych nomadów? – powiedział zdumiony rycerz. – Nikt nie wie nawet, kim oni są.

- Życie każdej osoby jest cenne – odparł dowódca – a mój honor po stokroć bardziej niż pobyt w lochu.

Dowódca skinął na swych podwładnych, którzy stali w oczekiwaniu. Gwen poczuła, jak nagle uniosła się w ramionach któregoś z rycerzy, opierając się plecami o jego metalowy pancerz. Podniósł ją bez najmniejszego wysiłku, jakby była piórkiem. Pozostali zajęli się resztą. Gwen zauważyła, że idą po kamiennym płaskowyżu wieńczącym szczyt grani, ciągnącym się może na sto stóp. Szli i szli; Gwen uspokoiła się w objęciach rycerza. Poczuła swobodę, jakiej od dawna nie doświadczyła. Pragnęła ponad wszystko podziękować, lecz była zbyt wyczerpana, by choć otworzyć usta.

Dotarli na druga stronę blanek. Kiedy rycerze szykowali się, by złożyć ich na kolejnej platformie i opuścić w dół po drugiej stronie grani, Gwen rozejrzała się i kątem oka dostrzegła miejsce, w które się udawali. Miała przed sobą widok, którego nigdy, przenigdy nie mogłaby zapomnieć. Aż zaparło jej dech w piersiach. Górska grań wyrastała z pustyni niczym sfinks, miała kształt ogromnego okręgu, tak wielkiego, że znikała w chmurach. Pełniła rolę ochronną, a po jej drugiej stronie Gwen ujrzała lśniące, niebieskie jezioro, rozległe niczym ocean, które mieniło się światłem obu pustynnych słońc. Intensywny błękit oraz widok całej tej wody zaparł jej dech i odebrał jej mowę.

A dalej, na horyzoncie dostrzegła ląd, tak ogromny, iż nie widać było jego końca. Była wstrząśnięta. Miała przed sobą żyzną, kwitnącą życiem i bujną zielenią krainę. Jak daleko okiem sięgnąć, ciągnęły się liczne farmy, drzewa owocowe, lasy, winnice i sady, w pełnej krasie. Kraina kwitnąca życiem. Był to najbardziej sielankowy i najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek w życiu widziała.

- Witaj, pani – powiedział ich dowódca – w krainie za Granią.




ROZDZIAЕЃ SIГ“DMY


Zwiniętego w kłębek Godfreya obudził przeciągły, uporczywy jęk, który zakłócił mu sen. Obudził się z wolna, nie będąc do końca pewny, czy to rzeczywiście jawa, czy też nadal tkwi w swym bezkresnym koszmarze. Zamrugał powiekami w przyćmionym świetle, starając się otrząsnąć ze snu. Śniło mu się, iż był kukiełką zawieszoną na sznurku, dyndającą na murach Volusii, trzymaną przez Finian, którzy co rusz podrywali ją i upuszczali, poruszając jego rękoma i nogami, kiedy tak chybotał nad wejściem do miasta. Musiał przypatrywać się, jak tysiące pobratymców ginie na jego oczach w okropnej rzezi, topiąc ulice Volusii we krwi. Za każdym razem, kiedy sądził, że to już kres, Fenianin szarpał za sznurek, podciągając go i opuszczając, raz po raz, bez końca.

Wreszcie, na jego szczęście, obudziło go owo zawodzenie. Przetoczył się w bok i z rwącym bólem głowy zauważył, iż jęk dochodzi z odległości kilku stóp. Leżeli tam Akorth i Fulton, zwinięci w kłębek, obaj stękający, a ich ciała pokrywały siniaki i stłuczenia. Nieopodal znajdowali się Merek i Ario. Leżeli bez ruchu, rozwaleni na kamiennym podłożu – które Godfrey natychmiast rozpoznał. Byli uwięzieni w celi. Wszyscy bardzo skatowani, jednakże przynajmniej, wszyscy wciąż razem, i z tego, co Godfrey potrafił stwierdzić, wszyscy oddychali.

Godfrey poczuł jednocześnie ulgę i rozpacz. Był zdumiony, że wciąż żyje, po zasadzce, że Finianie nie zarżnęli go tam na miejscu. Jednakże, czuł również pustkę i udrękę powodowaną poczuciem winy. Wiedział, że wyłącznie z jego winy Darius i pozostali wpadli w zasadzkę w bramie Volusii. Wszystko z powodu jego naiwności. Jak mógł być tak tępy, by zaufać Finianom?

Zamknął oczy i pokręcił głową, pragnąc by te wspomnienia odeszły, by wydarzenia obrały inny kierunek. Bezwiednie sprowadził Dariusa i innych do miasta, niczym baranki na rzeź. Raz po raz słyszał krzyki ludzi, którzy próbowali wtedy walczyć o życie, starali się uciec. Te odgłosy odbijały się echem w głowie, nie dając mu spokoju.

Zakrył uszy dłońmi i siłą woli starał się zmusić je, by odeszły, zagłuszyć jęki Akortha i Fultona, którzy najwyraźniej bardzo cierpieli z powodu stłuczeń i spania na twardej, kamiennej podłodze.

Godfrey usiadł wyprostowany. Głowa ciążyła mu, jakby była z ołowiu. Rozejrzał się po otoczeniu. Znajdował się w niewielkiej celi razem ze swymi druhami i kilkoma innymi osobami, których nie znał. Sądząc po ponurym wyglądzie celi, śmierć mogła nadejść już wkrótce, w czym znalazł niejako pociechę. Lochy wyglądały jakoś inaczej niż poprzednie. Sprawiały wrażenie, jakby były przystankiem dla tych, którzy mieli za chwilę dokonać żywota.

Wtem usłyszał dochodzące gdzieś z oddali krzyki wleczonego korytarzem więźnia. Wówczas dotarło do niego, iż to miejsce rzeczywiście jest czymś w rodzaju koszar – wstępu do egzekucji. Słyszał już o innych egzekucjach wykonywanych w Volusii. Wiedział, że wraz z pozostałymi zostanie wywleczony o brzasku na arenę, gdzie staną się rozrywką dla mas. Porządni obywatele miasta będą mieli okazję zobaczyć, jak Razify rozszarpują ich na kawałki, a dopiero potem nastąpi prawdziwa potyczka gladiatorów. To dlatego tak długo utrzymywali ich przy życiu. Przynajmniej wszystko nabrało w końcu sensu.

Godfrey zerwał się z trudem na nogi, wyciągnął ręce i począł szturchać przyjaciół, starając się ich obudzić. Miał zawroty głowy, czuł ból w każdej cząstce swego pokrytego guzami i siniakami ciała, a każdy ruch przynosił mu cierpienie. Ostatnią rzeczą, którą zapamiętał zanim stracił przytomność, był cios zadany mu przez jakiegoś żołnierza. Zdał sobie sprawę, że musieli spuścić mu niezłe cięgi po tym, jak padł na ziemię. Finianie, ci zdradzieccy tchórze, nie mieli najwyraźniej odwagi, by sami go zabić.

Chwycił się za czoło zdumiony, że może pulsować tak wielkim bólem, mimo że jeszcze nic nie pił. Stanął niepewnie na nogach i z trzęsącymi się kolanami rozejrzał po ciemnej celi. Za kratami stał jeden wartownik, odwrócony do niego tyłem, który ledwie co na nich zerkał. Mimo to, cela miała solidny zamek i grube, żelazne pręty. Godfrey wiedział, że tym razem nie ma mowy o łatwej ucieczce, Tym razem utkwili w niej do czasu śmierci.

Z wolna, obok niego stanęli Akorth, Fulton, Ario oraz Merek, i również rozejrzeli się po otoczeniu. W ich oczach dostrzegał konsternację i strach – a potem żal, kiedy wróciła im pamięć.

- Czy oni wszyscy zginęli? – spytał Ario, spoglądając na Godfreya.

Godfrey poczuЕ‚ bolesny ucisk w ЕјoЕ‚Д…dku, kiedy przytaknД…Е‚ powolnym skinieniem gЕ‚owy.

- To nasza wina – powiedział Merek. – Zawiedliśmy ich.

- Owszem – odparł Godfrey łamiącym się głosem.

- Mówiłem, żeby nie ufać Finianom – powiedział Akorth.

- Pytanie nie czyja to wina – rzekł Ario – ale co zamierzamy z tym zrobić. Czy pozwolimy, by nasi bracia i siostry odeszli na próżno? Czy też poweźmiemy zemstę?

Godfrey dostrzegЕ‚, z jakД… powagД… na twarzy Ario wypowiedziaЕ‚ te sЕ‚owa. ByЕ‚ pod wraЕјeniem jego Ејelaznej determinacji, bez wzglД™du na to, iЕј byli uwiД™zieni i mieli niedЕ‚ugo zginД…Д‡.

- Zemstę? – spytał Akorth. – Rozum postradałeś? Zamknęli nas w podziemiach, za żelaznymi kratami, pod strażą. Wszyscy nasi ludzie nie żyją. Nasze plany przepadły. Jaką to zemstę mielibyśmy tu powziąć?

- Zawsze jest jakiś sposób – powiedział Ario zdecydowanym głosem, po czym zwrócił się do Mereka.

Oczy wszystkich spoczД™Е‚y na Mereku, ktГіry zmarszczyЕ‚ brwi.

- Nie jestem biegły w temacie zemsty – powiedział Merek. – Zabijam, kiedy mnie nękają. Nie czekam na potem.

- Ale przecież jesteś mistrzem złodziejskiego rzemiosła – powiedział Ario. – Całe życie spędziłeś w celi, jak powiadasz. Z pewnością możesz nas stąd wydostać?

Merek odwrócił się i zlustrował przenikliwym wzrokiem celę, kraty, okna, klucze, straże – dosłownie wszystko. Chłonął każdy szczegół, a następnie spojrzał na nich z ponurą miną.

- To nie jakaś zwykła cela – powiedział. – Zbudowali ją zapewne Finianie. Widać kunszt najwyższej jakości. Żadnych słabych stron, żadnego sposobu na ucieczkę. Bóg mi świadkiem, chciałbym móc rzec inaczej.

Godfrey poczuЕ‚ siД™ bezsilny. StarajД…c siД™ odciД…Д‡ od krzykГіw innych wiД™ЕєniГіw, podszedЕ‚ do drzwi celi, wsparЕ‚ gЕ‚owД™ na zimnym, ciД™Ејkim Ејelazie i zamknД…Е‚ oczy.

- Dajcie go tutaj! – zagrzmiał czyjś głos z głębi kamiennego korytarza.

Godfrey otworzył oczy, obrócił głowę i zajrzał w korytarz. Kilku strażników Imperium wlokło właśnie ze sobą jakiegoś więźnia. Mężczyzna miał czerwoną wstęgę biegnącą z ramienia w poprzek klatki piersiowej. Zwisał bezwładnie z ich rąk, nie próbując nawet stawiać oporu. W zasadzie, kiedy podeszli bliżej, Godfrey zauważył, że więzień był nieprzytomny. Coś było z nim najwyraźniej nie w porządku.

- Kolejna ofiara zarazy? – wrzasnął strażnik szyderczo. – I co według was mam z nim uczynić?

- Nie nasz problem! – zawołali pozostali.

PeЕ‚niД…cy wartД™ straЕјnik spojrzaЕ‚ na nich z przestrachem, po czym wzniГіsЕ‚ dЕ‚onie ku niebu.

- Ja go nie ruszę! – powiedział. – Złóżcie go tam – w dole, razem z innymi zarażonymi.

StraЕјnicy spojrzeli na niego pytajД…co.

- Ale przecież jeszcze nie pomarł – odparli.

PeЕ‚niД…cy wartД™ straЕјnik popatrzyЕ‚ gniewnie.

- MyЕ›lisz, Ејe mnie to obchodzi?

StraЕјnicy wymienili spojrzenie, po czym uczynili tak, jak im kazano, zaciД…gajД…c mД™ЕјczyznД™ przez korytarz i wrzucajД…c do wielkiego doЕ‚u. Godfrey dopiero teraz zauwaЕјyЕ‚, iЕј jamД™ wypeЕ‚niaЕ‚y ciaЕ‚a, wszystkie owiniД™te tД… samД… czerwonД… wstД™gД….

- A jeśli spróbuje uciec? – spytali strażnicy przed odejściem.

Wartownik skwitowaЕ‚ to okrutnym Е›miechem.

- Nie wiecie, co ta zaraza robi z człowiekiem? – zapytał. – Do rana będzie martwy.

Obaj strażnicy odwrócili się i odeszli. Godfrey spojrzał na zakażonego mężczyznę, który leżał przez nikogo niepilnowany w dole, i nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Był na tyle szalony, że mógł zadziałać.

OdwrГіciЕ‚ siД™ do Akortha i Fultona.

- Uderzcie mnie – powiedział.

Wymienili peЕ‚ne zdumienia spojrzenie.

- Powiedziałem, żebyście mnie uderzyli! – powiedział Godfrey.

PokrД™cili tylko gЕ‚owami.

- Oszalałeś? – spytał Akorth.

- Nie uderzę cię – wtrącił Fulton – choć może i na to zasługujesz.

- Każę wam mnie uderzyć! – zażądał Godfrey. – Mocno. W twarz. Złamcie mi nos! JUŻ!

JednakЕјe Akorth i Fulton odwrГіcili siД™ od niego.

- Zdurniałeś – powiedzieli.

Godfrey zwrГіciЕ‚ siД™ do Mereka i Ario, ale oni rГіwnieЕј cofnД™li siД™ przed nim.

Wtem do Godfreya podszedЕ‚ jeden z pozostaЕ‚ych wiД™ЕєniГіw zajmujД…cych z nim celД™.

- Niechcący podsłuchałem – powiedział, szczerząc niepełne uzębienie i cuchnąc na całym ciele. – Z wielką przyjemnością cię uderzę, choćby po to, byś się zamknął! Dwa razy prosić nie musisz.

WiД™zieЕ„ wziД…Е‚ zamach i swД… koЕ›cistД… piД™Е›ciД… trafiЕ‚ Godfreya prosto w nos. Godfrey poczuЕ‚, jak jego czaszkД™ przeszywa ostry bГіl, wrzasnД…Е‚ i zЕ‚apaЕ‚ siД™ za nos. Jego twarz i koszulД™ zalaЕ‚a tryskajД…ca wszД™dzie krew. BГіl zapiekЕ‚ mu oczy i przesЕ‚oniЕ‚ wszystko wkoЕ‚o.

- A teraz potrzebna mi będzie ta wstęga – powiedział Godfrey, zwróciwszy się do Mereka. – Zdobędziesz ją dla mnie?

Zdumiony Merek podД…ЕјyЕ‚ wzrokiem we wskazanym kierunku, przez korytarz ku leЕјД…cemu w jamie wiД™Еєniowi.

- Dlaczego? – zapytał.

- Po prostu to zrób – powiedział Godfrey.

Merek zmarszczyЕ‚ brwi.

- Gdybym związał coś ze sobą, może bym ją zaczepił– powiedział. – Coś dłuższego i wąskiego.

Merek podniósł dłoń, dotknął kołnierza i wydobył z niego drut. Kiedy go rozwinął, był wystarczająco długi, by przysłużyć się sprawie.

Merek ostrożnie wsparł się o więzienne kraty, tak by nie zaalarmować strażnika, i sięgnął drutem w stronę mężczyzny, starając się zahaczyć o wstęgę. Drut wylądował jednak na ziemi, o kilka cali za blisko.

Merek spróbował kolejny raz, i kolejny. Za każdym następnym jego łokieć klinował się między kratami. Były zbyt grube.

W pewnej chwili w ich stronę odwrócił się strażnik. Merek szybko wycofał drut, zanim mężczyzna zdążył go zauważyć.

- Daj mi spróbować – powiedział Ario, podchodząc do krat, kiedy wartownik odwrócił się w swoją stronę.

Ario chwyciЕ‚ dЕ‚ugi drut i wyciД…gnД…Е‚ go przez kraty. Jego rД™ce, o wiele chudsze, przecisnД™Е‚y siД™ przez nie aЕј po barki.

Tych sześć cali było wszystkim, czego było im trzeba. Ledwo drut zahaczył o końcówkę czerwonej wstęgi, Ario zaczął przyciągać ją do siebie. Zatrzymał się nagle, kiedy strażnik, który drzemał sobie odwrócony w drugą stronę, podniósł głowę i rozejrzał się wokoło. Czekali w napięciu, pocąc się i modląc, by nie spojrzał w ich stronę. Czekali zdawałoby się całą wieczność. W końcu mężczyzna zapadł z powrotem w drzemkę.

Ario przyciД…gaЕ‚ wstД™gД™ coraz bliЕјej, sunД…c niД… po wiД™ziennej podЕ‚odze, aЕј wreszcie przecisnД™Е‚a siД™ przez kraty do ich celi.

Godfrey siД™gnД…Е‚ po niД… i zaЕ‚oЕјyЕ‚ na siebie. Wszyscy cofnД™li siД™ przed nim z przeraЕјenia.

- Co do diaska czynisz? – spytał Merek. – Wstęga ma na sobie zarazę. Jeszcze złapiemy ją wszyscy,

Pozostali wiД™Еєniowie rГіwnieЕј cofnД™li siД™ przed nim.

Godfrey zwrГіciЕ‚ siД™ zaЕ› do Mereka.

- Zacznę kaszleć i nie przestanę – powiedział ze wstęgą na sobie i silnym postanowieniem. – Kiedy przyjdzie strażnik i zobaczy krew i tę wstęgę, powiecie mu, że jestem zarażony, że popełnili błąd, nie odseparowując mnie od innych.

Godfrey nie tracił czasu. Zaczął gwałtownie kaszleć, rozcierając krew na twarzy i całym ubraniu, by wyglądało to gorzej niż w rzeczywistości. Kaszlał głośniej niż kiedykolwiek dopóty, dopóki nie usłyszał, jak otwierają się drzwi do jego celi i do środka wchodzi strażnik.

- Uciszcie swego druha – powiedział. – Rozumiecie.

- Żaden z niego druh – odparł Merek. – Zwykły człek, którego spotkaliśmy po drodze. Ma zarazę.

Skonsternowany straЕјnik spuЕ›ciЕ‚ wzrok i zauwaЕјyЕ‚ czerwonД… wstД™gД™, po czym jego oczy rozwarЕ‚y siД™ szeroko.

- Jak on tu trafił? – spytał wartownik. – Powinien zostać odseparowany.

Godfrey kaszlaЕ‚ coraz mocniej i mocniej. Jego ciaЕ‚o podrygiwaЕ‚o w spazmatycznych atakach kaszlu.

WkrГіtce poczuЕ‚, jak chwytajД… go szorstkie Е‚apska straЕјnika i wyciД…gajД… na zewnД…trz, po czym popychajД… brutalnie. ZatoczyЕ‚ siД™ w korytarzu i po kolejnym razie wpadЕ‚ do jamy z ofiarami plagi.

Leżał na zainfekowanym ciele mężczyzny, starając się nie oddychać zbyt głośno, odwrócić głowę i nie wdychać zarazy. Modlił się do Boga, by jej nie złapać. Zapowiadała się długa noc spędzona na leżeniu w tym dole.

Lecz nikt go juЕј nie pilnowaЕ‚. Kiedy bД™dzie jasno, powstanie.

I zaatakuje.




ROZDZIAЕЃ Г“SMY


Thorgrin czuł, iż mknie na dno oceanu. Czuł narastające ciśnienie w uszach i tonął coraz głębiej w lodowatej wodzie. Miał wrażenie, że przeszywa go milion sztyletów. Mimo to, kiedy tak brnął w głąb, wydarzyła się dziwna rzecz: światła nie ubyło, lecz zrobiło się jaśniej. Młócił wodę rękoma i nogami, ale wciąż tonął wciągany przez wielkie masy morskiej kipieli. Spojrzał niżej i doznał wstrząsu – w świetlnym obłoku dostrzegł ostatnią osobę, której spodziewałby się tu spotkać: swoją matkę. Uśmiechała się do niego. W intensywnie jaskrawym świetle ledwie dostrzegał zarysy jej twarzy. Wyciągnęła ku niemu ramiona w pełnym miłości geście, a on tonął, płynąc wprost do niej.

- Synu mój – powiedziała krystalicznie czystym głosem, pomimo natłoku wody. – Jestem tu z tobą. Kocham cię. Twój czas jeszcze nie nadszedł. Bądź silny. Zdałeś test. Lecz jeszcze wiele przed tobą. Staw czoła życiu i nie zapominaj, kim jesteś. Nie zapominaj, że twa moc nie w orężu, lecz w twym wnętrzu bierze swój początek.

Thorgrin otworzył usta, by odpowiedzieć, ale w tej samej chwili zalała go woda. Połknął ją i niemal utonął.

PoderwaЕ‚ siД™ ze snu i rozejrzaЕ‚ wokoЕ‚o, zastanawiajД…c siД™, gdzie siД™ znajduje. PoczuЕ‚ szorstki materiaЕ‚ na nadgarstkach i zrozumiaЕ‚, Ејe ma rД™ce zwiД…zane za plecami, wokГіЕ‚ drewnianego pala. RozejrzaЕ‚ siД™ po zaciemnionej Е‚adowni, wyczuЕ‚ koЕ‚ysanie pokЕ‚adu i natychmiast zrozumiaЕ‚, Ејe jest na statku. WiedziaЕ‚ to dziД™ki temu, w jaki sposГіb poruszaЕ‚o siД™ jego ciaЕ‚o, dziД™ki wpadajД…cym tu promieniom Е›wiatЕ‚a, dziД™ki stД™chЕ‚emu zapachowi ludzi uwiД™zionych pod pokЕ‚adem.

Rozejrzał się i natychmiast wzmógł czujność. Był osłabiony. Starał się przypomnieć sobie cokolwiek. Ostatnią rzeczą, którą zapamiętał, był ów okropny sztorm. Potem rozbił się ich okręt, a następnie, wraz ze swymi ludźmi wypadł do wody. Przypomniał sobie Angel, jak trzymał ją kurczowo, a potem miecz za pasem, Miecz Śmierci. Jak zdołał przeżyć?

Rozejrzał się dookoła, zastanawiając się, jak może wciąż płynąć po morzu. Był zdezorientowany. Zaczął desperacko szukać wzrokiem swych kompanów oraz Angel. Ulżyło mu, kiedy dostrzegł ich kształty w mroku. Byli tam wszyscy, przywiązani do żerdzi: Reece oraz Selese, Elden i Indra, Matus, O’Connor i kilka stóp dalej, Angel. Thor poczuł, jak serce wzbiera mu radością na widok ich wciąż żywych, choć wyglądali na skonanych, zmaltretowanych zarówno przez sztorm, jak i piratów.

Wtem, gdzieś z góry dobiegł go rechotliwy śmiech, jakieś podniesione głosy i wiwaty. Potem usłyszał coś w rodzaju wybuchu, kiedy ktoś zwalił się na drewniany pokład z głuchym łoskotem. Wówczas dotarło do niego: to piraci. Najemnicy, którzy próbowali utopić go w morzu.

Ten dźwięk rozpoznałby wszędzie. Odgłosy wydawane przez nieokrzesanych prostaków, którym uprzykrzyła się morska nuda i szukają zaczepki – spotkał takich juz nazbyt wielu. Dotarło do niego, iż jest ich więźniem. Naparł na więzy, próbując oswobodzić się z nich.

Ale nie zdoЕ‚aЕ‚. MiaЕ‚ zbyt dobrze zwiД…zane rД™ce, stopy zresztД… rГіwnieЕј. Nigdzie siД™ nie wybieraЕ‚.

Zamknął oczy i spróbował przywołać swe moce, moce, które mogły przesuwać góry, gdyby tak postanowił.

Lecz nie odpowiedziaЕ‚y. ByЕ‚ zbyt wyczerpany wysiЕ‚kiem, jaki kosztowaЕ‚o go uporanie siД™ ze sztormem. Nie odzyskaЕ‚ jeszcze w peЕ‚ni siЕ‚. WiedziaЕ‚ z doЕ›wiadczenia, Ејe potrzebny byЕ‚ mu czas, by dojЕ›Д‡ do siebie. Czas, ktГіrego nie miaЕ‚.

- Thorgrin! – odezwał się ktoś w mroku z wyraźną ulgą w głosie. Rozpoznał ten głos natychmiast. Obejrzał się i dostrzegł Reece’a, który siedział związany kilka stóp dalej i wpatrywał się w niego z radością. – Żyjesz! – dodał Reece.

- Nie wiedzieliЕ›my, czy dasz radД™!

Thor obrócił się i po drugiej stronie zobaczył związanego O’Connora. Był równie uradowany.

- Modliłam się cały czas za ciebie – dobiegł go słodki cichy głosik z mroku.

Thor dostrzegЕ‚ teraz rГіwnieЕј Angel. W jej oczach perliЕ‚y siД™ Е‚zy radoЕ›ci. WidziaЕ‚, jak bardzo jej na nim zaleЕјy.

- Zawdzięczasz jej życie, wiesz? – powiedziała Indra. – Kiedy cię uwolnili, to ona skoczyła za tobą w otchłań i sprowadziła z powrotem. Gdyby nie jej odwaga, nie siedziałbyś tu teraz z nami.

Thor spojrzaЕ‚ na Angel z wiД™kszym szacunkiem. PoczuЕ‚ rГіwnieЕј znacznie wiД™kszД… wdziД™cznoЕ›Д‡ oraz przywiД…zanie.

- Dziecino, kiedyś spłacę ten dług – powiedział do niej.

- Już to uczyniłeś – powiedziała, a on zauważył, z jaką powagą wymówiła te słowa.

- Spłać jej ten dług teraz i nas stąd wydostań – powiedziała Indra, mocując się z własnymi więzami. Widać było, iż jest poirytowana. – Ci bezwzględni piraci to najpodlejsza hałastra ze wszystkich. Znaleźli nas po burzy unoszących się na morzu i związali, kiedy jeszcze byliśmy nieprzytomni. Gdyby stanęli z nami w szranki, twarzą w twarz, zupełnie inaczej wyglądałoby to wszystko.

- To tchórze – powiedział Matus. – Jak wszyscy piraci.

- Ogołocili nas też z broni – dodał O’Connor.

Serce stanД™Е‚o Thorowi na chwilД™ na myЕ›l o jego broni, zbroi, Mieczu Ељmierci.

- Nie martw się – powiedział Reece, widząc jego minę. – Nasz oręż przetrwał sztorm – łącznie z twoim. Nie spoczywa na dnie morza przynajmniej. Ale przejęli go piraci. Widzisz, tam między sztachetami?

Thor zerknął przez deski i na pokładzie dostrzegł całą ich broń. Leżała rozłożona na słońcu, a wokół niej gromadzili się piraci. Dostrzegł topór bojowy Eldena i złoty łuk O’Connora, halabardę Reece’a, cep Matusa, włócznię Indry oraz worek z piaskiem Selese’y – i swój własny Miecz Śmierci. Dostrzegł piratów z dłońmi na biodrach, spoglądających na oręż z satysfakcją.

- Nigdym nie widział takiego miecza – powiedział któryś do swego kompana.

Thor, wЕ›ciekЕ‚y ponad miarД™, spurpurowiaЕ‚ na twarzy, kiedy pirat trД…ciЕ‚ miecz stopД….

- Wygląda, jakby należał do samego króla – powiedział inny, podchodząc bliżej.

- Pierwszy go znalazłem, jest mój – powiedział ten pierwszy.

- Po moim trupie – powiedział ten drugi.

Na oczach Thora mД™ЕјczyЕєni wziД™li siД™ za bary, po czym grzmotnД™li z gЕ‚uchym Е‚oskotem o pokЕ‚ad, siЕ‚ujД…c siД™ ze sobД…, podczas gdy inni otoczyli ich i naigrywali siД™ z nich na gЕ‚os. WalczД…cy szamotali siД™ na deskach, rozdajД…c ciosy piД™Е›ciami i Е‚okciami, podpuszczani przez resztД™. W pewnej chwili Thor dostrzegЕ‚ krew przeciekajД…cД… przez pokЕ‚ad, kiedy jeden z piratГіw zmiaЕјdЕјyЕ‚ gЕ‚owД™ drugiego, przygniatajД…c jД… kilkukrotnie do pokЕ‚adu.

Pozostali skwitowali to wiwatami, napawajД…c siД™ chwilД….

ZwyciД™ski pirat, mД™Ејczyzna pozbawiony koszuli, z muskularnД… klatkД… piersiowД…, w poprzek ktГіrej biegЕ‚a dЕ‚uga szrama, wstaЕ‚ i oddychajД…c ciД™Ејko podszedЕ‚ do Miecza Ељmierci. Na oczach Thora siД™gnД…Е‚ po niego, chwyciЕ‚ i uniГіsЕ‚ wysoko w zwyciД™skim geЕ›cie. Pozostali wznieЕ›li okrzyki.

W Thorze zagotowaЕ‚o siД™ wszystko. Ta szumowina trzymaЕ‚a jego miecz, miecz godny krГіla. Miecz, dla ktГіrego ryzykowaЕ‚ Ејycie. Miecz powierzony jemu, nikomu innemu.

Wtem rozlegЕ‚ siД™ krzyk. Thor zauwaЕјyЕ‚, Ејe pirat skrzywiЕ‚ siД™ z bГіlu, wrzasnД…Е‚ i rzuciЕ‚ miecz, jakby to byЕ‚ wД…Еј. OrД™Еј przeleciaЕ‚ na jego oczach w powietrzu, po czym upadЕ‚ na pokЕ‚adzie ze szczД™kiem, wydobywajД…c z niego gЕ‚uchy odgЕ‚os.

- Ugryzł mnie! – wrzasnął pirat do pozostałych. – Ten smoczy miecz ugryzł mnie w rękę! Sami obaczcie!

WyciД…gnД…Е‚ przed siebie rД™kД™ i oczom wszystkich ukazaЕ‚a siД™ dЕ‚oЕ„, bez jednego palca. Thor rzuciЕ‚ okiem na miecz, na jego rД™kojeЕ›Д‡ widocznД… miД™dzy deskami pokЕ‚adu, i zauwaЕјyЕ‚ niewielkie, ostre zД…bki wystajД…ce z jednej z twarzy wyrytych na jej powierzchni. Z rД™kojeЕ›ci Е›ciekaЕ‚a krew.

Pozostali piraci rГіwnieЕј na niego zerknД™li.

- Czarci oręż! – wrzasnął któryś.

- Nie tykam go! – krzyknął inny.

- Nic to – powiedział jeszcze inny, odwracając się tyłem. – Jest mnóstwo innej broni do wyboru.

- A co z moim palcem? – wrzasnął zdjęty bólem pirat.

Pozostali piraci rozeЕ›miali siД™. Zignorowali go caЕ‚kiem i w zamian zabrali siД™ za pozostaЕ‚Д… broЕ„, walczД…c o zdobycz.

Thor skupił uwagę z powrotem na mieczu, który spoczywał teraz tak blisko, zwodniczo, tuż po drugiej stronie pokładu. Ponownie spróbował oswobodzić się, naparł ze wszystkich sił, jednak więzy nie chciały puścić. Zbyt dobrze je związali.

- Gdybyśmy tylko mieli własną broń – syknęła Indra. – Nie mogę znieść widoku ich tłustych łapsk na mojej włóczni.

- Może ja coś wskóram – powiedziała Angel.

Thor i pozostali spojrzeli na niД… sceptycznie.

- Nie związali mnie tak dobrze jak was – wyjaśniła. – Bali się mego trądu. Związali mi ręce, ale potem dali sobie spokój. Zobaczcie.

Angel wstaЕ‚a, pokazujД…c im zwiД…zane za plecami nadgarstki. Jej stopy jednak nie byЕ‚y niczym spД™tane.

- Na wiele nam to się nie zda – powiedziała Indra. – Wciąż tkwisz tu z nami uwięziona.

Angel pokrД™ciЕ‚a gЕ‚owД….

- Nie rozumiecie – powiedziała. – Jestem mniejsza od was wszystkich. Mogę przecisnąć się przez te deski. Potem zwróciła się do Thora. – Mogę dosięgnąć twego miecza.

SpojrzaЕ‚ na niД…. Jej bojowoЕ›Д‡ wywarЕ‚a na nim wraЕјenie.

- Jesteś bardzo odważna – powiedział. – Podziwiam to w tobie. Ale naraziłabyś się. Jeśli cię tam złapią, mogą zabić.

- Lub gorzej – dodała Selese.

Angel obejrzaЕ‚a siД™ na niД…, patrzД…c dumnie, uparcie.

- Umrę tak, czy inaczej, Thorgrinie – odparła. – Wiem to już od dawna. Życie mnie tego nauczyło. Choroba. Śmierć nic dla mnie nie znaczy; tylko życie jest coś warte. I to życie wolne, bez więzów narzucanych przez mężczyznę.

Thor przyjrzał się jej. Był urzeczony, wręcz zdumiony jej rezolutnością w tak młodym wieku. Wiedziała więcej o życiu niż niejeden z wielkich nauczycieli, których Thor zdążył już poznać.

Przytaknął jej skinieniem głowy z poważną miną. Dostrzegł w niej ducha wojownika i nie zamierzał go powstrzymywać.

- Ruszaj więc – powiedział. – Pospiesz się i nie hałasuj. Jeśli zauważysz jakiekolwiek niebezpieczeństwo, wróć do nas. Więcej cenię sobie ciebie, aniżeli ten miecz.

Angel rozpromieniЕ‚a siД™ na twarzy. SЕ‚owa Thora dodaЕ‚y jej otuchy. OdwrГіciЕ‚a siД™ i puЕ›ciЕ‚a pД™dem przez Е‚adowniД™, poruszajД…c siД™ niezgrabnie z rД™koma na plecach, aЕј dotarЕ‚a do wyjЕ›cia. PrzyklД™knД™Е‚a i wyjrzaЕ‚a przez Ејerdzie, pocД…c siД™ i otwierajД…c szeroko oczy ze strachu.

Wreszcie, widzД…c nadarzajД…cД… siД™ okazjД™, wytknД™Е‚a gЕ‚owД™ miД™dzy deskami. Ledwie siД™ mieЕ›ciЕ‚a. Jednak przecisnД™Е‚a siД™ dalej, odpychajД…c siД™ nogami.

Chwilę później nie było jej już w ładowni. Thor dostrzegł ją na pokładzie. Serce zabiło mu mocniej. Zaczął modlić się o jej bezpieczeństwo, by odzyskała miecz i zdążyła wrócić, zanim będzie za późno.

Angel wstaЕ‚a, przykucnД™Е‚a i pospiesznie ruszyЕ‚a do miecza. SiД™gnД™Е‚a bosД… stopД…, poЕ‚oЕјyЕ‚a jД… na rД™kojeЕ›ci i przesunД™Е‚a kawaЕ‚ek.

Miecz zazgrzytaЕ‚ gЕ‚oЕ›no o pokЕ‚ad, jednak znalazЕ‚ siД™ bliЕјej Е‚adowni, zaledwie kilka cali od Ејerdzi. Wtem powietrze przeciД…Е‚ jakiЕ› gЕ‚os.

- Ty mała glizdo! – wrzasnął pirat.

Na oczach Thora wszyscy piraci obejrzeli siД™ w jej stronД™ i natychmiast podbiegli.

Angel puściła się biegiem, starając się wrócić – jednak pochwycili ją zanim zdołała to uczynić. Zgarnęli ją z pokładu, unieśli wysoko i ruszyli do relingu, niejako zamierzając wyrzucić za burtę.

Angel zdołała podrzucić piętę z siłą i wydobyć z gardła pirata jęk, kiedy trafiła go między nogi. Mężczyzna zawył i upuścił Angel, która bez chwili wahania pobiegła przez pokład, dotarła do miecza i kopnęła go.

Thor spoglД…daЕ‚ jak urzeczony, jak jego orД™Еј przelatuje przez szparД™ i lД…duje ze szczД™kiem w Е‚adowni, tuЕј przy jego stopach.

W nastД™pnej chwili usЕ‚yszaЕ‚ krzyk, kiedy pirat spoliczkowaЕ‚ Angel. Pozostali jego kamraci pochwycili jД… i zanieЕ›li nad reling, szykujД…c siД™ do wyrzucenia jej do morza.

Thor spojrzał na miecz, a obawiając się bardziej o Angel, niż o siebie, oblał się potem. Poczuł jednak tę niesłychanie silną więź, która łączyła go z tym orężem. Nie musiał korzystać z własnych mocy. Przemówił do niego, jak do przyjaciela, i ten go posłuchał.

- PrzybД…dЕє do mnie, druhu. OswobodЕє mnie z wiД™zГіw. Niechaj znГіw bД™dziemy razem.

Miecz odpowiedziaЕ‚ na jego wezwanie. UniГіsЕ‚ siД™ znienacka w powietrze, podpЕ‚ynД…Е‚ ku wiД™zom i przeciД…Е‚ zwoje sznura.

Thor obrГіciЕ‚ siД™ natychmiast, zЕ‚apaЕ‚ rД™kojeЕ›Д‡ w powietrzu i wykonaЕ‚ cios w dГіЕ‚, rozcinajД…c wiД™zy u swych stГіp.

Potem skoczyЕ‚ na rГіwne nogi i rozciД…Е‚ pД™ta wiД…ЕјД…ce wszystkich pozostaЕ‚ych.

Odwrócił się i rzucił na żerdzie. Podniósł nogę i kopnął drewniane drzwi, rozbijając je na drzazgi. Wypadł na zalany słonecznym światłem pokład. Był wolny, dzierżył miecz – i ponad wszystko pragnął uratować Angel.

Pobiegł przez pokład i zaatakował mężczyzn trzymających Angel, która zaczęła wykręcać się w ich objęciach ze strachu, kiedy dotarli nad reling.

- Uwolnijcie ją! – wrzasnął Thor.

Rzucił się w jej kierunku, wyrzynając piratów, którzy opadali go ze wszystkich stron, tnąc ich torsy jak się patrzy, zanim zdołali zadać chociażby jeden cios – żaden nie mógł równać się z nim, ani z Mieczem Śmierci.

Przebił się przez grupę piratów, kopniakiem pozbył się kolejnych dwóch z drogi, po czym chwycił za poły koszuli ostatniego, tuż zanim ten zdążył upuścić Angel do morza. Pociągnął go na siebie, sprowadzając Angel znów nad pokład, i wykręcił mu rękę. Zmusił go tym samym do uwolnienia Angel, która wylądowała bezpiecznie na pokładzie.

Potem chwyciЕ‚ mД™ЕјczyznД™ i cisnД…Е‚ za burtД™. Pirat pomknД…Е‚ ku lodowatej morskiej kipieli z wrzaskiem.

Zaraz potem Thor usЕ‚yszaЕ‚ odgЕ‚osy krokГіw. OdwrГіciЕ‚ siД™ i zobaczyЕ‚ tuziny nadciД…gajД…cych piratГіw. Tym razem nie byЕ‚a to niewielka Е‚ГіdЕє Ејaglowa, lecz ogromny, peЕ‚nowymiarowy statek, rГіwny pod wzglД™dem wielkoЕ›ci kaЕјdemu innemu okrД™towi wojennemu. ByЕ‚o na nim okoЕ‚o setki piratГіw, wszystkich zahartowanych, nawykЕ‚ych do Ејycia peЕ‚nego morskiej bijatyki. Zaatakowali go caЕ‚Д… kupД…, najwyraЕєniej zЕ‚aknieni utarczki.

Druhowie Thora z Legionu wylali się na pokład, pędząc po swą broń, pragnąc odzyskać ją zanim wpadną w ręce piratów. Elden uskoczył w bok, kiedy jeden z piratów zamachnął się maczetą na jego kark, po czym chwycił go i uderzył bykiem, łamiąc piratowi nos. Wyrwał mu maczetę z dłoni i ciął z góry na dół, przepoławiając mężczyznę na dwoje. Potem skoczył po swój bojowy topór.

Reece porwał swoją halabardę, O’Connor swój łuk, Indra włócznię, Matus cep, a Selese swą sakwę z piaskiem. Angel przemknęła obok i zdzieliła pirata w piszczel zanim ten zdążył rzucić sztylet w Thora. Pirat wrzasnął i chwycił się za nogę, a sztylet wypadł za burtę.

Thor zaatakował, skoczył na skupisko piratów, kopiąc jednego w żebra, tnąc drugiego mieczem, po czym obrócił się na pięcie i ciął jeszcze innego po ramieniu, zanim ten zdążył opuścić maczetę na Reece’a. Zaatakował go kolejny, chcąc zdzielić Thora maczugą po głowie, jednak ten zrobił unik i pałka przemknęła z gwizdem tuż obok. Już zamierzał go przebić mieczem, kiedy pojawił się nad nim Reece i zabił go swą halabardą.

O’Connor wypuścił dwie strzały, które świsnęły obok Thora. Thor odwrócił się i zobaczył, jak dwóch piratów atakujących go od tyłu pada martwych na pokład. W następnej chwili zauważył pirata szarżującego na Angel. Już miał puścić się za nim w pogoń, kiedy pojawił się O’Connor i wbił mężczyźnie strzałę w plecy.

Thor usłyszał za sobą kroki i obrócił się w okamgnieniu. Zobaczył pirata podbiegającego do O’Connora od tyłu z maczugą w dłoni. Thor runął na niego, czując wibracje rozchodzące się od rękojeści Miecza Śmierci, i przerąbał grubą maczugę na pół, po czym wbił ostrze miecza w jego serce, zanim O’Connorowi stała się krzywda. Następnie okręcił się, kopnął innego pirata w bok, a Miecz Śmierci sam odnalazł drogę, pozbawiając mężczyznę głowy. Thor nie mógł wyjść z podziwu. Miał wrażenie, że miecz obdarzony jest własnym sercem, że prowadzi go tam, gdzie chce.

Wyrzynał wszystkich wokoło z furią i wkrótce miał przed sobą stertę ciał złożoną z tuzina ubitych piratów. Zbroczony krwią po łokcie poczuł nagle na plecach ciężar pirata. Najmita zaskoczył go, wzniósł sztylet i opuścił. Był zbyt blisko i było już za późno, by Thor zdążył zareagować.

Kątem oka zauważył w powietrzu jakiś przedmiot, który mknął wprost ku niemu. W następnej chwili, ni stąd, ni zowąd, pirat wypuścił go z uścisku i padł na pokład. Thor odwrócił się i ujrzał Angel. Właśnie cisnęła kamień, który, jak się okazało, trafił pirata dokładnie w skroń. Mężczyzna zwijał się teraz u stóp Thora, który ze zdumieniem obserwował, jak Angel podeszła, podniosła z pokładu hak, uniosła go wysoko i nadziała na niego pirata. Był to ten sam hak, którego piraci użyli, by zacisnąć wokół nich sieć w morzu. Dotarło do Thora, że sprawiedliwość właśnie się dopełniła.

Nie podejrzewał, iż Angel stać na coś takiego. W jej oczach dostrzegł zaciętość. Kiedy tak stała nad nim zrozumiał, że drzemie w niej duch prawdziwego wojownika, że jest bardziej skomplikowana, niż sądził.

Odwrócił się i rzucił w wir walki. Atakował bez przerwy, podobnie jak jego kompani, walcząc zespołowo, jak wiele już razy, niczym świetnie zestrojona maszyna bojowa, pilnując przez cały czas siebie nawzajem. Toczyli piękny bój, tworząc doskonale skoordynowany zespół. Podczas gdy Elden wymachiwał swym toporem, Indra cisnęła włócznią, zabijając tych, których Elden nie mógł dosięgnąć. Matus wywijał cepem, zabijając dwóch piratów naraz, natomiast Reece skorzystał ze swej długiej halabardy, by zabić trzech kolejnych, zanim dosięgli Selese. Z kolei Selese posypała piaskiem z worka ich rany, lecząc je na bieżąco i przysparzając im sił.

Ich los z wolna począł się odwracać, kiedy tak wycinali piratów jednego za drugim . Trup ścielił się gęsto i wkrótce przy życiu pozostał już tylko tuzin najmitów.

Kiedy dotarło do reszty, że nie dadzą rady wygrać, upuścili sztylety, maczety i topory, i z oczami szeroko otwartymi ze strachu unieśli ręce na znak poddania.

- Nie zabijajcie nas! – wrzasnął któryś, drżąc z przerażenia. – Nie chcieliśmy tego! Robiliśmy tylko to, co inni!

- Pewnie, że nie – powiedział Elden.

- Spokojna głowa – powiedział Thor – nie chcemy was zabić.

WsunД…Е‚ miecz do pochwy, podszedЕ‚ o krok, chwyciЕ‚ pirata, uniГіsЕ‚ nad gЕ‚owД™ i cisnД…Е‚ za burtД™, wprost do morza.

- Ryby uczyniД… to za nas.

Pozostali dołączyli do Thora, przymuszając orężem pozostałych piratów do opuszczenia pokładu. Wkrótce wokół topielców zaczęły krążyć rekiny. Woda zabarwiła się na czerwono i krzyki piratów zagłuszył szum fal.

Thor odwrГіciЕ‚ siД™ i objД…Е‚ wzrokiem swych kompanГіw. Wszyscy wpatrywali siД™ w niego. W ich oczach odczytaЕ‚, iЕј podzielali jego myЕ›l: zwyciД™stwo, sЕ‚odkie zwyciД™stwo doprawdy staЕ‚o siД™ ich udziaЕ‚em.




Конец ознакомительного фрагмента.


Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию (https://www.litres.ru/pages/biblio_book/?art=43691695) на ЛитРес.

Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.



Если текст книги отсутствует, перейдите по ссылке

Возможные причины отсутствия книги:
1. Книга снята с продаж по просьбе правообладателя
2. Книга ещё не поступила в продажу и пока недоступна для чтения

Навигация